poniedziałek, 24 grudnia 2012

Karpia portret trumienny

Dużo ostatnio się mówi o rybach, które głosu nie mają, a wrzeszczeć by pewnie chciały gdyby mogły. Kampania klubu Gaja z roku na rok coraz bardziej widoczną się zdaje na szczęście dla karpi, więcej widać tu: http://www.jeszczezywykarp.pl/. Jeszcze noszę w sobie traumę z dzieciństwa, kiedy to karp Stefan lub inny po dniach kilku w wannie spędzonych na patelni lądował, a ja dawałam się spławić brakiem odpowiedniego dla karpia Stefana akwarium.
W tym roku odkryłam rzecz ciekawą - ryba nieżywa a świeża ( no prawie), nowość jak pisali na opakowaniu: karp wypatroszony pakowany próżniowo. Głowę dołączono pewnie dla smakoszy zupy rybnej, bądź jako copus delicti, że ryba ze światem żegnała się humanitarnie. Zaletą największą tej próżniowej wersji tradycji karpiowej jest chyba to, że z rybą przemknąć można do kuchni dyskretnie i w sposób prawie niezauważony przez dzieci przekształcić ją w danie wigilijne...


Dziś, w wigilijną noc podobno nawet ryby głos mają. Ciekawe, co powiedziałyby karpie...

Świątecznego nicnierobienia życzę Wszystkim mego bloga czytającym, bożonarodzeniowe zatrzymanie niech   zaowocuje pozytywną energią na nadchodzący Nowy Rok!  


   

środa, 19 grudnia 2012

Opowieść przedwigilijna


Był zimny i wilgotny wieczór. Grudzień, ale chwilowo jesienny, z przenikliwym dokuczliwym chłodem i mgłami znikającymi wszystko wokół. Przy przejściu dla pieszych dreptała w miejscu elegancka staruszka w szarym kapelusiku. Drobniutka i skulona czujnie czekała na moment kiedy trzeba będzie zebrać się w sobie i pokonać szeroką jezdnię przy krótkotrwałym zielonym świetle. Udało się. Przeszła. Chwilę później widzę ją jak krąży między samochodami tankującymi na pobliskiej stacji benzynowej. Wygląda jakby coś zgubiła lub kogoś szukała.     

                                 Minęły dwa dni. W kawiarnianym kąciku na stacji benzynowej dwoje pracowników pochyla się nad kimś cichutko szlochającym. Na krześle widzę „znajomą” staruszkę, ma czerwone od łez oczy, jest wzruszona. Pracownicy się oddalają, żegnając staruszkę ciepło. Chwilę potem do drobinki w szarym kapelusiku podchodzi młody człowiek, wkłada staruszce niebieski banknot do ręki i odchodzi szybko. Staruszka znów się wzrusza, ale twarz ma coraz bardziej promienną. Woła w moim kierunku – proszę pani, może mi pani pomóc? – Odwracam się ku niej i pytam w czym pomóc mogę. –Dobrzy ludzie  zostawili mi prezent od Mikołaja, ale ja niedowidzę i nie wiem, ile to jest – zapytała pokazując mi banknoty. Gdy odpowiedziałam na jej pytanie, ona  westchnęła cicho i radośnie – jacy oni dobrzy, dobrzy są ludzie

                                 Może tak właśnie wygląda dzisiaj dodatkowe nakrycie dla „niespodziewanego gościa” przy wigilijnym stole? Nie pusty talerz spychany na brzegi stołu, by zmieściły się wszystkie potrawy, bo gość przecież i tak nigdy nie przychodzi, a jakby przyszedł to go nikt nie wpuści, bo przecież nieznajomy… Może warto nosić w kieszeni symboliczne dwa złote nie do sklepowego wózka, ale na bułkę dla staruszki w szarym kapelusiku…        

piątek, 14 grudnia 2012

Mrozem haftowane

Chciałam dziś Wam napisać relację z malijskiego koncertu, który inauguruje zamkowe wnętrza po europejskim liftingu. Nie napiszę, się na koncert nie dostałam. Właśnie parę minut temu zaczęła śpiewać Malijka Rokia Traore. Bilety skończyły się wczoraj. Szkoda. Mali to była kolonia francuska, Rokia Traore śpiewa po francusku i w dialekcie Bambara, liczyłam na płytę z autografem, a tu nici. Na pocieszenie posłucham Kronos Quartet, może gdzieś wyłowię jej wokal.
Tymczasem zamiast afrykańskich klimatów mroźne pejzaże za oknem. Baśniowe ulotne fraktale wirują i znikają. Czasem na dłużej przyklejone do gałązek i płotów koronką ozdabiają zimnem uśpiony świat.
Są tacy, którym udaje się mroźny pędzel utrwalić na płótnie, jak na przykład tu, w obrazie "-15 stopni Celsjusza"

-15 stopni Celsjusza, for.1mx1m, realizacja Joanna Janiak i Piotr C. Kowalski


a poniżej magicy, którzy tego wspólnie dokonali, czyli Joanna i Piotr.


Mroźno, filigranowo, ulotnie i trwale zarazem. Już magia, czy jeszcze sztuka?  

sobota, 8 grudnia 2012

Znikające przestrzenie

W miniony weekend ominęła mnie pewna wystawa i pewien koncert. Nie ominęły zawodowo - domowe obowiązki, które były przyczyną tego stanu. Próbowałam dogonić utracone wydarzenia, z koncertem się nie dało, ale liczyłam na ogon wystawy. Załapałam się jedynie ma moment jej zamykania. Zamykanie wystawy zamykającej... I tak przez zamykane drzwi łypnęłam po raz ostatni okiem na tę szczególną przestrzeń. Najpierw z założenia było to miejsce poświęcone, służyło jako bóżnica. Potem, w murach ciągle przypominających synagogę, urządzono pływalnię. Działała jeszcze całkiem do niedawna. Z czasem okazało się, że znakomicie wypadają tu koncerty, zwłaszcza jazzowe. Teraz, na pożegnanie tych murów,  zaproszono tu sztukę. Działająca do niedawna w zamkowych przestrzeniach galeria ON zorganizowała swój 35 jubileusz właśnie w murach  sędziwej synagogi, na którą już zapadł wyrok. Więcej o sztuce i synagodze można przeczytać tu : http://galeriaon.asp.poznan.pl/  i tu http://strasznasztuka.blox.pl/2012/12/Labedzi-spiew-galerii-ON.html

Wkrótce zamiast bóżnicy stanie tutaj hotel. Sieciowy, taki jakich wiele. Być może z basenem, ale nie będzie już śladów po rabinie.


P.S. Na pocieszenie Joanna Janiak i Piotr C. Kowalski podesłali mi fotki.Wklejam poniżej.  Dzięki ogromne!


Marcin Berdyszak

Jagody na płótnie, Piotr C. Kowalski

Obrazy piętrowe, Piotr C. Kowalski



 Mein Kampf, Tomasz Wendland

Wunderteam

poniedziałek, 26 listopada 2012

List z Mali

Razem z Iwoną do Mali dotarła kolejna porcja paczek. Oto fragment maila, który przesłała wczoraj:

Już jestem w Sangha .
Dla wszystkich jest to wielka radość, czują, że to początek powrotu do normalności. Białego człowieka nie było tu od miesięcy, a to przecież turystyczny rejon.Ogromna ilość prezentów to zawsze był dobry pomysł, ale tym razem to dla nich dar z niebios, a dla mnie nieopisana radość, jak widzę to szczęście nie tylko na twarzach dzieci. 

Za wszystkie paczki i paczuszki bardzo dziękujemy! 

Poniżej fotka malijskiego lekarza przy naszej paczce z "motylkami" do iniekcji


Akcję paczkową prowadzimy nieprzerwanie, ciągle z naciskiem na leki przeciw malarii, materiały medyczne, kredki i długopisy dla dzieciaków do szkoły, odzież i podręczniki do nauki języka francuskiego, poziom podstawowy. Wszystkim, którzy pomogli - wielkie "merci " z malijskim akcentem.

wtorek, 20 listopada 2012

Afrykańskie czarownice


Jestem właśnie świeżo po lekturze publikacji Adama Leszczyńskiego Dziękujemy za palenie. Szukając odpowiedzi na pytanie „dlaczego Afryka nie może sobie poradzić z przemocą, głodem, wyzyskiem i AIDS” dziennikarz, reporter i podróżnik analizuje mechanizmy społeczne funkcjonujące w Afryce, obnaża bezcelowość niektórych działań pomocowych dla Afryki (podobnie jak robiła to Linda Polman w Karawanie kryzysu), a raczej pokazuje ich celowość, tyle że ukierunkowaną zupełnie w przeciwną stronę niż ta, której się spodziewamy. Kiedy pomoc służy przede wszystkim pomagającym. Kiedy do krajów potrzebujących trafiają rzeczy zupełnie niepotrzebne. Nikomu. Bezużyteczne jak przeterminowane leki, których w Europie ot tak, wyrzucić na śmietnik nie można.
Leszczyński pokazuje przykłady absurdów wynikłych ze zderzenia afrykańskiego prostego widzenia świata z tym złożonym, niejasnym i wieloznacznym postrzeganiem rzeczywistości przez przedstawicieli krajów uprzemysłowionych. Prosty przykład – toaleta wybudowana za pieniądze ONZ. Nieużywana i ciągle nowa, bo gdy ludzie zaczną z niej korzystać to … ją pobrudzą (przypadek z Kenii), a tak .... „ludzie robią kupę do plastikowej torebki, zawiązują na supełek, a potem biorą szeroki zamach…” – to fragment o slumsach w kenijskiej Kiberze. Woda i ścieki, to chyba jeden z ważniejszych i nierozwiązanych problemów Afryki. Z wodą też historia rozbija się o afrykańskie „tu i teraz”. Organizacje pomocowe zwykle robią, co program przewidział i wyjeżdżają zostawiwszy na przykład pompę przy studni sugerując opłaty za wodę, by mieszkańcy wioski mieli fundusz na utrzymanie pompy. Ale skoro woda jest darem natury, to przecież nie można za nią płacić. A gdy pompa padnie, łatwiej poprosić o nową. Chyba trzeba iść bardziej w kierunku rozdawania wędek, a nie wręczania złowionej ryby. Może wtedy uruchomi się myślenie długoterminowe i perspektywiczne, bo pojawi się jakaś gwarancja na dłuższe i bezpieczniejsze życie? Tymczasem ta ulotność afrykańskiego  żywota najprawdopodobniej sprawia, że się dba o dziś, bez refleksji nad jutrem. Ze sporym marginesem na wiarę w czary. Tak niewiele potrzeba, by zostać czarownicą w takiej na przykład Ghanie. Wystarczy być biednym i samotnym, albo niskim, albo „jakoś innym” i nie mieć nikogo, kto się opowie po stronie podejrzanego o złe moce. A złe moce wykorzystują na przykład czyjś sen, by wskazać, kto jest czarownikiem. To już wystarczy, by znaleźć chociażby winną niepowodzeń sąsiadkę. Potem jest tylko etap przyznania się do winy, utwierdzający zazwyczaj oskarżycieli w ich decyzji. I tak czarownikami zostają stare, samotne kobiety, ale też dzieci, które jakoś odstają od reszty. Mężczyźni, jeśli mają "moc szczególną", zazwyczaj zostają fetyszami, czarownikami. Nikt nie ośmieli się posądzić ich o czary, oni mają moc magiczną. 
Afryka rozdarta między frazerowskimi etapami – magii, religii i nauki ciągle pozostaje kontynentem tajemniczym i kuszącym. Pięknym i groźnym.
Dziś z kolejnymi paczkami dla dogońskich dzieci doleciała tam nasza Iwona. Jest już w Mali, ale jeszcze nie dotarła do Sangha. Czekamy na kolejną relację fotograficzną i … kompletujemy następne paczki.    

P.S. Niniejsza recenzja książki A. Leszczyńskiego, czy też sama książka,  nie jest bynajmniej krytyką akcji pomocowych w ogóle. Jest bowiem wiele przykładów mądrego pomagania Afryce, tak jak to robi PAH chociażby w akcji "rower dla Afryki", gdzie rowery zakupione za pieniądze z odblasków mają służyć właśnie m.in. usprawnieniu obsługi pomp. 

sobota, 10 listopada 2012

Błękitny Książę i dębowy liść



Obiecałam kiedyś młodemu człowiekowi, że będzie mógł coś tutaj opublikować, tak jak to wcześniej zrobiła Złotowłosa. A że napisał coś godnego uwagi, spełniam zatem jego prośbę, ku przejrzystości tekstu, po drobnej korekcie. Nadzieję mam, że dotychczasowych czytelników młodziutkie pióro także zainteresuje. Oto rezultat:

Jestem spadającym liściem. Spadam, spadam i spadam. Wreszcie wylądowałem na ziemi. Teraz na spokojnie opowiem Wam moją historię. Dawniej  wisiałem sobie zwyczajnie na dębie i  rozmawiałem  z innymi liśćmi. Nagle zawiał wiatr, trochę inaczej niż zwykle. Zawiał tak mocno, że odczepił mnie od gałązki, na której wisiałem. Leciałem, leciałem, aż wylądowałem na polu pełnym innych liści. To one powiedziały mi, że spadłem, bo nadeszła jesień i drzewo musi odpocząć. Gdy wylegiwałem się przyczepiony do gałązki, zupełnie o tym zapomniałem. Na dodatek, gdy tak sobie leżałem na polu, to okazało się, że mam zupełnie inny kolor. Kiedy wisiałem na drzewie, byłem jasnozielony, a teraz jestem pomarańczowo-brązowo-żółty. Potem zapadłem w kolorowy sen. Gdy się obudziłem, okazało się, że wklejono mnie do zeszytu, a obok ktoś napisał „6 za piękny kolor”. J

Kolorowych snów zatem Wam życzę w tę deszczową, jesienną noc !
              

środa, 31 października 2012

Sen pod baobabem

Trafiła do mnie niedawno bardzo ciekawa publikacja o Afryce. Godna pióra Kapuścińskiego, widać, że to jego szkoła. O Afryce pełnej sprzeczności - pociągającej pierwotnością, przerażającej bezwzględnością. Umiejętne pokazanie tego kontrastu jest wielką zaletą tej książki. Rzetelne relacje z poszczególnych etapów wtajemniczenia w Afrykę Zachodnią pokazują ją właśnie od środka, ale na tyle, na ile pozwala świadomość białego człowieka. Poznajemy rąbek kulturowej tajemnicy czarnego lądu, pozwalający wyjaśnić pewne zachowania zamieszkujących go plemion. Dostajemy ostrzeżenia dotyczące drapieżności nie zwierząt, lecz zamieszkujących Afrykę ludzi. Z jednej strony  - narkotyki, kanibalizm i niedola albinosów. Z drugiej -barwne stroje, tętniące życiem targi i muzyka z serca Ziemi. I wreszcie - baśniowy, jedyny w swoim rodzaju Kraj Dogonów! O jasnej i ciemnej stronie podróżowania po Afryce pisze Tadeusz Biedzki. Sen pod baobabem.  Ciekawe, bardzo ciekawe i ładnie wydane. Z jednym mankamentem - wydawcy wyraźnie zabrakło czasu na korektę, zwłaszcza zdań z języka francuskiego, a szkoda.




Fotografie z Krainy Dogonów, w Mali, okolice Sangha - jak zawsze "Iwona z Mali" 

czwartek, 25 października 2012

Znicz i chryzantema


Przez moment zwątpiłam, ale gdy to się powtórzyło, dało do myślenia na dłużej. Na własnej skórze dokuczliwie odczuwam pęd świata tego, nie wiadomo ku czemu właściwie, ale żeby aż tak?  Wydawało mi się, że zwykle najpierw była faza zniczy, chryzantem i całej gamy produktów funeralnych, a dopiero potem, czasami już dzień po Wszystkich Świętych, wyskakiwały jak diabły z pudełka bożonarodzeniowe gadżety. Tego roku do  supermarketów świąteczne pamperki  zawitały jakoś zdecydowanie wcześniej. A może nie zauważyłam zmiany obyczajów komercyjnych i teraz nie ma nocnej zmiany dekoracji z cmentarnej na choinkową tuż po pierwszym listopada?
 Do tego w poczcie mailowej, zwłaszcza tej służbowej, nawchodziło mi trochę świątecznych promocji z dopiskiem ponaglającym: „Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia”. Wiem, że mam zaległości niemal na wszystkich frontach, ale żeby aż tak? O Bożym Narodzeniu planowałam pomyśleć zdecydowanie później i kropka. Nie wiem, jak Wy, ale ja na razie wolę pozostać na etapie „znicz i chryzantema”. 

poniedziałek, 22 października 2012

Kobiety w mieście


Naiwnie myślałam, że pędzący będzie tylko wrzesień, a tymczasem październik galopuje niczym koń na wyścigach i rozciąganie doby do godzin 48 też na niewiele się zdaje. Może gdy nadejdą słotne, jesienne dni ten czas się jakoś wreszcie zacznie toczyć wolniej? Oby. Tymczasem bieganina, krzątanina i wciąż nowe punkty w kalendarzowej części „do zrobienia”. Na dodatek w Poznaniu tak kobieco ostatnio. Dopiero zakończył się III Festiwal Republica Femenina ze znakomitym jak zwykle opowiadanym spektaklem Cuentacuentos Evy Rufo „Mujeres – Kobiety”, a już niebawem I Wielkopolski Kongres Kobiet. Dzieje się. A za oknem mgliście, dżdżyście. Czas jesiennych szarug nieuchronny przy kominku pewnie nas zatrzyma. Nareszcie.

czwartek, 4 października 2012

Słońce w winogronach

Intensywny tegoroczny wrzesień był do samego końca, dobrze, że już październik, może on będzie płynął trochę wolniej. W uczelniano - szkolnym zabieganiu wrześniowym przegapiłabym prawie sezon na nasze winogrona. Nalewki ani wina w tym roku nie będzie, z większości tegorocznych owoców zrobiłam soki lub powidła. I na ten rok wystarczy. Spiżarnia już wypełniona ogrodowymi delicjami, miło będzie zimą wyciągać stamtąd to i owo. Słońce jeszcze wczoraj było cudowne, ale czuje się niestety nieuchronną bliskość zimnej pory, która znów przedłużać się będzie w nieskończoność. Zapamiętajmy chociaż te słoneczne winogrona, będzie raźniej, gdy za oknem spadnie śnieg, a w fotelu otuli nas usypiające kominkowe ciepełko. 

czwartek, 27 września 2012

Dlaczego Mali?


Zanim wpadłam na trop malijskiej wioski Sangha, Mali kojarzyło mi się przede wszystkim z etnicznym brzmieniem. Mali to Salif Keita, z postkolonialnej Afryki, Mali to przystrojona w bajecznie kolorowe suknie Ouomu Sangaré, która zawitała onegdaj do Poznania na Ethno Port Festival.
Natomiast na trop zupełnie innego, niemuzycznego Mali naprowadziły mnie moje zwierzęta, bo to z myślą o nich trafiłam kiedyś do sklepu zoologicznego, w którym krzyżują się polsko-malijskie losy, same w sobie będące historią godną osobnego bloga. Tam właśnie dowiedziałam się, jak rzeczywiście wygląda sytuacja w kraju, malowniczo prezentującym się na folderach dla turystów, często zresztą go odwiedzających, a który jakoś nie przyciąga do siebie organizacji pomocowych i pozostaje zdany na siebie. A szkoda. Poniżej najnowsze zdjęcia z zalanego Mali.








Autorka zdjęć to oczywiście Iwona, afrykańska Polka z zoologicznego sklepu.


poniedziałek, 24 września 2012

Szkoła w Afryce. Afryka w szkole

Akcja medyczna dla Mali nabrała rozpędu i toczy się sprawdzonym swoim torem. Teraz pora pomyśleć o nauce tamtejszych dzieciaków. W kilku poznańskich szkołach, za zgodą dyrekcji, ruszamy ze zbiórką pieniędzy na zakup niezbędnych pomocy dydaktycznych (zostaną zakupione na miejscu, w Mali). Gdyby ktoś z Czytających chciał się przyłączyć, mogę podesłać w pdf. gotowy nasz plakat. A oto parę migawek ze szkoły w Sangha:

 




Na zdjęciach poniżej widać, że jednak nie wszystkie dzieci mogą chodzić do szkoły. Te najbiedniejsze zostają w domu, by pomóc rodzicom nosić wodę, czy pracować w polu lub na straganie.



Fotografie: Iwona

niedziela, 16 września 2012

W krainie Dogonów


Zanim przyszła wielka woda i przyniosła smutek, w malijskiej wiosce Sangha-dini dni płynęły wolno, spokojnym afrykańskim rytmem podporządkowanym cyklom natury. Jak przed tą szczególną powodzią wyglądało życie ludzi, do których wysyłamy to, co zebraliśmy ( jak dotąd głównie igły, strzykawki, odzież, artykuły szkolne i przede wszystkim doxycyklinę) możecie zobaczyć w załączonym filmie. Film pokazuje właśnie tę wioskę, do której wędrują nasze paczki. Jest tylko w wersji francuskiej, ale warto zobaczyć zdjęcia tej unikalnej krainy, jeszcze w beztroskiej codzienności:



Film dostępny pod linkiem: http://www.youtube.com/watch?v=XjdDVq2rjTI

Dostaliśmy też nr konta afrykańskiej fundacji z Bandiagara, na które można już przekazywać środki finansowe dla wioski w Sangha, oto szczegóły rachunku: 
COMPTE  n° :                  500001207013
CLE RIB :                         29
nOM DE LA BAnQUE :     BnDA (BAnQUE nATIOnALE DE DEVELOPPEMEnT AGRICOLE)

LIEU :                              Bandiagara, REPUBLIQUE DU MALI
PROPRIETAIRE :             PIERRE GUInDO

Koniecznie z dopiskiem : Sangha-malaria
W imieniu małych Malijczyków serdecznie dziękuję Wszystkim, którzy nam pomagają!


P.S. angielską wersję tego posta można znaleźć tu: http://odtlumaczy.blogspot.com/2012/09/bablowski-staz.html, zasługa Marty - dziękujemy!


wtorek, 11 września 2012

Na południe od Sahary



... tam właśnie odnaleźć można bajeczny kraj malijskich Dogonów. Tam docierają Wasze paczki z lekami, sprzętem medycznym, odzieżą. Tam też ostatnio usiłują dotrzeć islamiści. Oprócz deszczu i malarii, jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Zajęta od czterech miesięcy północ Mali zaczyna okupacją zarażać powoli resztę kraju (www.france24.com/fr/20120910-nouakchott-fusillade-diabali-mali-mauritanie-nord-controle-islamiste-predicateur ), a międzynarodowa interwencja militarna jest podobno niełatwa w tym momencie. Malijczycy nie mają się czym bronić, budżet militarny tego kraju jest niewielki, wyjściem jest chyba tylko współpraca z zablokowaną konfliktem syryjskim ONZ, reakcja sił NATO i pod ich kierunkiem interwencja wojsk afrykańskich. Na razie nie udało się uwolnić Północy, islamiści idą dalej, a w kraju Dogonów malaria w liczącej zaledwie 750 mieszkańców wiosce Sangha-dini zabrała już na druga stronę 25 dzieci. ( raport WHO można zobaczyć tutaj: http://www.who.int/countries/mli/en/, choc nie ma tam danych z ostatniej epidemii ).  Żeby chociaż posuwający się coraz bardziej na południe islamiści mieli świadomość, że przemieszczają się po krainie wpisanej na listę Unesco (http://whc.unesco.org/fr/etatsparties/ml/) ... Zobaczyć kraj Dogonów i umrzeć, jak się wyraziła parafrazując, pewna belgijska dziennikarka...



Foto: Iwona

sobota, 1 września 2012

Duzi

Moi Drodzy! Odzew paczkowy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Sporo się tego uzbierało i nadal się zbiera, ale już niebawem wylatuje i dotrze tam, gdzie jest bardzo potrzebne. Radość  będzie wielka, zwłaszcza u dzieciaków, one najwdzięczniej cieszą się z każdego drobiazgu.


Tymczasem w Mali podobno znów leje i to nie jak z cebra, tylko jak z węża ogrodowego pod dużym ciśnieniem, oby nie rozmyło do reszty tego, co jeszcze zostało. U nas też pada, a krople deszczu na szybie zderzają się z zapachem śliwkowych powideł. Miło być w domu, który dzielnie opiera się deszczom.    


P.S. Foto: Iwona

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

M jak Mali, m jak malaria

Mogłaby to być opowieść o niezapomnianych afrykańskich wakacjach. Ale nie będzie. Bo nagle obficiej niż kiedykolwiek dotąd spadły deszcze i na oczach zrozpaczonych ludzi ich gliniane domostwa rozpłynęły się jak zamki z piasku, które fala zabiera dzieciom, gdy bawią się w małych budowniczych. Tylko, że tym razem ta budowa nie była zabawą, ale poważnym rodzinnym przedsięwzięciem angażującym czas i środki kilku pokoleń.


I spłynęło. I nie ma. Domu, dachu nad głową, poczucia bezpieczeństwa i nadziei. Jest pytanie: co teraz ? Nie ma już nic, zostało błoto i malaria. I jeden lekarz na całe miasteczko. To podobno jedna z groźniejszych w tym rejonie powodzi. Wyjątkowo gwałtowna i silna. Za 2 tygodnie do Mali wyrusza nasza przyjaciółka, żona lekarza, on sam już tam dotarł wcześniej, stamtąd zresztą pochodzi. Zaczęłyśmy robić paczki z odzieżą, lekarstwami, sprzętem medycznym, przymierzamy się do zbiórki pieniędzy, gdy tylko odpowie nam fundacja humanitarna opiekująca się tym regionem i udostępni subkonto. Wiem, że to specyficzne sformułowanie, ale zapytam "pomożecie"? Odpowiedź, wg tradycji była twierdząco-zapewniająca. Na taką liczę i z doświadczenia tego bloga wiem, że się nie zawiodę. Z góry dziękuję i zmykam pakować, co się przydać tam może.

P.S. Wszelkie pomocowe sugestie proszę kierować na adres mailowy bernadette.galerie@voila.fr lub wrzucić do zakładki komentarze, po zalogowaniu niestety. Dzięki raz jeszcze i serdeczności dla Wszystkich
P.S.2 Foto: Iwona
P.S.3 Version française : http://odtlumaczy.blogspot.com/2012/10/m-de-mali-m-de-malaria.html

sobota, 25 sierpnia 2012

Książki do pary

A właściwie dla pary, bo jedna jest o niej, a druga o nim, obie dla obojga, najlepiej do wzajemnej lektury. Pierwsza to Lew Starowicz, O kobiecie, druga tegoż autora, O mężczyźnie. Pierwsza to szeroko rozumiane studium kobiecości, druga siłą rzeczy jest adekwatną analizą męskości i jej współczesnego postrzegania. Obie to rzetelne studium sytuacji obu płci w obecnej, skomplikowanej rzeczywistości, w której przestały sprawdzać się tradycyjne wzorce. To rozważania, w formie dialogu zresztą (drugim rozmówcą i współautorem zarazem jest Krystyna Romanowska), traktujące też o tym, jak obie płcie we współczesnym świecie sobie radzą. I wychodzi na to, że kobietom choć trudniej, to zarazem łatwiej. Prościej im przychodzi odnaleźć się i znaleźć swoje miejsce, może też dlatego, że to właśnie kobiety tę rzeczywistość postawiły do góry nogami spychając często facetów do roli męża swojej żony, czy roli ojca swoich dzieci. Zatem sytuacji totalnie odwrotnych niż te na przykład, do których przywykło pokolenie naszych rodziców. Jak to wszystko wpłynęło na sypialnię i na historie męsko-damskie z religią i kapitalizmem w tle o tym właśnie w obu, znakomicie uzupełniających się książkach. Warto przeczytać, zwłaszcza jeśli widzieliście już Sponsoring Szumowskiej.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Twórcza dziecięca dekonstrukcja

Wyczerpaliśmy już prawie pomysły na zagospodarowanie wakacyjnego czasu, a tu jeszcze synek przypomniał, że obiecałam mu samodzielne robienie kuchennej mozaiki. Z mojej ostatniej podróży bez dzieci przywiozłam im między innymi książkę o majsterkowaniu, po francusku niestety, ale z dokładną fotograficzną dokumentacją i właśnie od obrazka znalezionego w tej książce się zaczęło. Słowo się rzekło… Umówiliśmy się jednak, że mozaikę stworzymy z tego materiału płytkowego, który już mamy, kompozycja teoretycznie układała się całkiem sensownie: głęboki, elektryczny błękit, kamień polny z brązowymi naciekami i biel. Synek sporządził dokładną listę niezbędnych materiałów uzupełniających i zaczęło się. W sklepie nie zdołałam kupić fugownicy gumowej, tylko pacę ząbkową, jedno i drugie brzmi równie egzotycznie, choć przyznam, że to drugie wydawało mi się narzędziem faktycznie niezbędnym do planowanych „dziecięcych” prac, a tego pierwszego znaleźć w sklepie nie mogłam. Trzeba dokupić fugę, silikon, wiertło do betonu i pistolet do silikonu - dorzucił mój młody człowiek. No i ruszyło. Chłopakom aż oczy się świeciły, gdy przystąpili do fazy pierwszej, czyli tłuczenia płytek. W fazie drugiej chyba przypomniała im się piaskownica, rozrabianie kleju do płytek wiertłem do betonu podłączonym do wiertarki, sprawiało im wyraźnie podobną radość, jak robienie pączków z piasku. Potem małymi łapkami improwizując na całego przylepiali kolorowe kawałki na ścianę, linię graniczną dzieła wydzielając papierową taśmą. Potem faza trzecia – fuga. Konsystencja wyszła nie taka, chyba kopnęli się w proporcjach, ale nic to, konsekwentnie nie wtrącam się i widzę, że jakoś wybrnęli – dosypali jakąś starą fugę, rozjaśniając nieco tym samym planowaną wcześniej tonację tła. I znów zaświeciły im się oczka: popatrz mamo, a teraz wszystko zniknie! I w oka mgnieniu zapaćkali całą powierzchnię wcześniej pieczołowicie wymozajkowaną, z braku wspomnianej ługownicy gumowej uznali, że jedyną metodą będzie pokryć całość narzędziem do nakładania kleju. Gdy fuga wyschła, chłopcy całość szmateczką przetarli i dopiero wtedy pozwolili mi wejść do kuchni. Wyszło rewelacyjnie, a efektem ubocznym ku radości majsterkowiczów był obiad w postaci pizzy, bo dostęp do wszelkich obiadowych ingrediencji i kuchennych utensyliów był znacznie dwudniowo ograniczony.

sobota, 18 sierpnia 2012

Szachy, sztuka i kryminał

Znalazłam coś dla miłośników sztuki nie tylko flamandzkiej, a zarazem coś dla tych, którzy uwielbiają kryminały i cenią dobrą literaturę. Mankament istotny - nie należy tego czytać z doskoku, łatwo zgubić wątek w poszukiwaniu sensu całości. Za to bardzo wciąga i lekturowo uzależnia, szczególnie, gdy przebrniecie przez pierwsze rozdziały, tak powiedzmy do pierwszego trupa. Potem oderwać się trudno, a przy tym przekład znakomity, spod pióra Filipa Łobodzińskiego. Chodzi o Szachownicę flamandzką (La table de Flandes) Artura Perez-Reverte. Wydane dość dawno przez WWL MUZA.
O autorze można poczytać więcej tu:
http://www.perez-reverte.com/ , a samym dziele tutaj:
http://www.perez-reverte.com/FlandersPanel/description.asp
P.S. Powieść Reverte sfilmowano w 1995r. jako Śmiertelny ruch. 

środa, 15 sierpnia 2012

Zaległości lekturowe

Optymistycznie zabrałam na wakacje walizkę książek zakładając, że zarówno dzieci, jak i zawodowe zaległości pozostawią odrobinę marginesu na poczytanie. Idzie opornie, ale idzie. I tak wreszcie udało mi się połknąć kolejną publikację, którą zostawiłam sobie na spokojniejszy, wolniejszy czas. W międzyczasie mój cel lekturowy przetłumaczono na kilka języków, zwiększając tylko mój apetyt na tę książkę. Odtąd buty Bata nie będą już kojarzyć mi się z francuskim butikiem, gdzie onegdaj widziałam je po raz pierwszy, ale z czeskim i polskim kawałkiem historii nie tylko obuwnictwa. Czechosłowacki rok 1968 pamiętałam przede wszystkim z opisu Milana Kundery ( Nieznośna lekkość bytu) przeniesionego na ekrany kina z wdzięczną kreacją Juliette Binoche, to też akurat widziałam we Francji i pamiętam jak niezręcznie było mi tłumaczyć znajomym Francuzom dlaczego "my" też najechaliśmy na Czechosłowację. Sytuacja z Kafką w dawnej Czechosłowacji przypomina nieco to, co mieliśmy z Tadeuszem Kantorem - o nim też łatwiej i więcej mówiło się onegdaj we Francji, niż w jego ojczyźnie. Fenomen zwany Karel Gott to już osobna historia, która zdarzyć się mogła właśnie tam, gdzie panuje "kafkarna". Całość przeczytać należy i wypada. To o naszych sąsiadach i o nas. Mariusz Szczygieł, Gottland.

sobota, 11 sierpnia 2012

Jeż z powyłamywanymi kolcami

Tytuł nie jest bynajmniej ćwiczeniem z fonetyki języka polskiego dla obcokrajowców, ale szybką informacją o stanie jeża wydobytego z psiej paszczy. I pies, i jeż ostatecznie wyszli cało. No prawie. Jak relacjonowała Pani Weterynarz, pies ma kilka ranek w pysku, jeżowi pogniotły i połamały się nieco kolce, które ścisnął psiak. Pies wrócił do domu, jeżyk do ogrodu. Obaj mają się dobrze. Pani Weterynarz też już ochłonęła i obiecała, że sama też coś o tym napisze. Czekamy :-) 

piątek, 10 sierpnia 2012

Psy i jeże

Do tej pory zwykle spotykałam się z asekuranckim podejściem psiaków do stworzeń iglastych, co utwierdzało mnie w rozumieniu zdania chodzić jak pies koło jeża. Dziś jednak zobaczyłam coś zdumiewającego. Z samochodu Pani Weterynarz wynurzył się ... kolczasty psi pysk. Ni to pies, ni to jeż. Z bliska okazało się, że 2 w jednym. Jak one to zrobiły, że jeden dał się chwycić, a drugi złapał? Gorzej, że żaden puścić nie chciał. I jak z tego wybrnęła Pani Weterynarz? Tego mam mam nadzieję dowiedzieć się jutro. W głębi duszy liczę, że zwierzaki wyszły z tego w miarę cało...


środa, 8 sierpnia 2012

Powrót Martynki i zaplątana opowiadanka

Nie tak dawno moi mali chłopcy cieszyli się z ekranowej wersji przygód Mikołajka. Teraz kolej na coś dla dziewczyn, szczególnie tych młodszych. Otóż niebawem, już pod koniec miesiąca, w telewizji M6Kid zobaczyć można będzie animowaną wersję z małą Martine w roli głównej. Zachowana konsekwentnie w stylistyce lat 50.historyjka znanej już nie tylko we Francji odważnej dziewczynki, która pokazuje jak uporać się z wielkimi problemami małych dziewczynek, wystąpi tym razem także z wyjaśnianiem aktualnych sytuacji, pojawi się np. w kontekście rekonstruowanej rodziny. Planowane są 52 odcinki, Złotowłosa już się cieszy na spotkanie z już nie-książkową Martynką, a ja jeszcze nie sprawdziłam, czy na pewno mamy ten kanał...

P.S.. Mamo, ty ciągle piszesz coś i piszesz, ja też tak mogę? - zapytała Złotowłosa. "Jasne, usiądź i pisz, zobaczysz, jak to wciąga - odparłam nie zdając sobie do końca sprawy z dosłowności w odbiorze. Mała siadła obok i zaczęła coś tworzyć. Wyszła z tego opowieść albo raczej jak woli autorka "opowiadanka" o zaplątanych  zwierzakach. Cytuję poniżej.

Opowiadanka pod tytułem KOT I PIES 
W naszym domu pies lubi tulić kota, ale kot tego nie lubi. Pies jest zazdrosny, gdy biorę kota na ręce i też by tak chciał, ale za dużo waży. Gdy mama trzyma mnie na kolanach, to pies jest zazdrosny i mnie spycha,  a kot nie. Kot tylko ciągle się zaplątuje, jeśli jest na smyczy, gdy z nami daleko wyjeżdża. A może nie lubi smyczy?  
Pewnie, że nie lubi i przy nodze też jakoś chodzić nie chce..., ale poza tym jest bardzo do psa pod innymi względami podobny, o tym i o książkowym aspekcie naszego kota już niebawem.  

niedziela, 5 sierpnia 2012

Aktorka, matka i żona

Pewnie osoba, o której chcę dziś napisać, ma swoją hierarchię w rzędzie cytowanych w tytule słów. Z tekstu, który właśnie w wakacyjnym rozleniwieniu skończyłam czytać, wynika raczej wzajemne zmaganie i interferencja tych ról. Jak będąc znakomitą, obowiązkową i perfekcyjną aktorką sprostać innym życiowym rolom? O tych rozterkach, satysfakcjach, a także o wielu innych obserwacjach głównie na temat kobiet w rozmaitych rolach pisze Krystyna Janda. Różowe tabletki na uspokojenie to nieco mylący tytuł,  nawiązujący do wątku poruszonego w jednym z rozdziałów, bowiem książka sama w sobie nie traktuje o stresujących sytuacjach, chyba że potraktujemy ją w kontekście filmu Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową. Mnie bardzo ujęło przytoczone z żydowskich dowcipów zdanie: "Ponieważ Bóg nie może być z każdym, wymyślił matkę".  Takich i podobnych ciekawostek znajdziecie tu sporo. Całość, złożoną z felietonów, które pojedynczo czytać można było onegdaj w "Urodzie",  czyta się dobrze i ma się ochotę na więcej. Ale jest "tylko" 248 stron tekstu, rola aktorki pewnie nie pozwoliła czasowo na więcej, a szkoda, bo widać, że pióro lekkie i samo pisze. Nienasyconym gorąco polecam dziennik Aktorki pod linkiem:
 http://www.krystynajanda.pl/dziennik

czwartek, 2 sierpnia 2012

Miętowo

Zaprosiłam onegdaj do ogrodu miętę. Niepozorny jeden krzaczek. Rozpanoszył się nieprzyzwoicie, aż denerwowało. Za to teraz jest najczęściej zrywaną w ogrodzie rośliną, w upalnym czasie niezastępowalną niczym innym.

Marokańskim zwyczajem gasimy miętą pragnienia, ale nie słodzimy napoju jak Marokańczycy, za to dodajemy miętę do wody mineralnej, do lodów, do arbuza pokrojonego w kostkę, do letnich sałatek nie tylko owocowych. Mięta powieszona w domu podobno odstrasza gryzonie, które teraz ze skoszonych pól przeprowadzają się gdzie indziej. Komary też jej nie lubią. A my owszem. Nawet kolor ma taki przyjemny dla oka, kojący równie jak jej zapach. Szkoda, że nie umiem zatrzymać go na dłużej.  


wtorek, 31 lipca 2012

Wakacje bez netu?

Wyjeżdżając z dzieciakami na nadmorski wypoczynek na wszelki wypadek uzbroiłam się jednak we wszelkie możliwe, tak mi się przynajmniej zdawało, opcje dostępu do mobilnego netu. Na początku było fajnie, gdy był potrzebny dostęp do sieci, łapaliśmy ją praktycznie wszędzie. Potem zaczęło to wkurzać, bo przy okazji odbierane maile przypominały o niezałatwionych sprawach i historiach do skończenia "na wczoraj". W końcu oddaliliśmy się na tyle, że zasięgu nie było ani w kompie, ani w telefonie.
Na dodatek pogoda w kratkę spowodowała, że na pobliską plażę wylegali tylko zapaleńcy. Tłumy powlokły się na niezmiennie upstrzone tandetą deptaki. Gdy poprawiła się pogoda proporcje się odwróciły. Było morze, strefa ciał zamoczonych, strefa taplających się przy brzegu i najciaśniejsza, najgęściej zaludniona strefa parawanów i parasoli; na tej ostatniej robiło się najciaśniej, o zgrozo, między 12h a 14.


Załączam kilka fotograficznych migawek (niektóre celowo nieostre), w tym jedna krzepiąca- odkryliśmy budkę z wyśmienitymi goframi w przytulnym, dopieszczonym w szczególe otoczeniu. Wiecie, gdzie to?






wtorek, 24 lipca 2012

W drodze do metra i nie tylko




Zanim opowiem coś niecoś o kolejnej wyprawie, z której własnie wróciliśmy - obiecanych fotek parę m.in. z paryskiego metra. Na ostatniej wspomniany wcześniej Place de Vosges, harfy niestety nie widać.
Najciekawszego niestety nie zdołałam sfotografować - było zbyt ulotne, a zarazem zatrzymujące spojrzenie, uwagę i zapadające w pamięć ( jak Good Lolita na stacji Montparnasse), albo niezręczne w fotografowaniu ( jak staruszka u uroczych pantofelkach i szydełkowych kolanówkach na Alezia). Czułam się tym razem jak Zazi z powieści Raymonda Quenneau, a że mieszkałam dość daleko od miejsca, które było celem tej paryskiej wyprawy, metrem przejechać trzeba prawie pół Paryża, spokojnie więc można było się oddać obserwacjom socjologii metra, jego specyficznej architekturze i dekoracjom, tym prostszym, im dalej od centrum.
 






piątek, 13 lipca 2012

Ostatni wieczór w Paryżu

Kiedy dawno temu ktoś mi powiedział, że z Paryża nigdy się całkiem nie wyjeżdża, jakoś nie czułam, o co w tym właściwie chodzi. Gdy stamtąd wtedy wyjechałam, zostawiłam za sobą miasto, które owszem miało swój szczególny klimat, ale niespecjalnie przywoływało do powrotu. Dopiero po którejś z kolei paryskiej wizycie zrozumiałam, o co w tym "powrocie do Paryża" tak naprawdę chodzi. Jest w Paryżu jakiś szczególny uniwersalizm, miasto to potrafi zaoferować taką różnorodność doznań, że faktycznie każdy znajdzie tu coś osobistego, jakiś swój magiczny zakątek, z którym Paryż skojarzy się i takim w pamięć zapadnie i do tego właśnie zakątka przywoływał będzie.
Tym razem nie miałam czasu, by dotrzeć do moich ulubionych miejsc, można się za to było naprawdę poczuć jak reprezentant zagonionych błękitnych kołnierzyków, gdy się kursuje tylko na linii transport -biuro, biuro-transport. Fotki z paryskiego metra dorzucę wkrótce.
Za to ostatniego dnia, dzięki przyjaciółce i naszej obopólnej determinacji, by się w końcu zobaczyć, udała się nam "kolacja na trawie", w parku przy historycznym placu des Vosges, przy dźwiękach harfy z jednej strony i jakiegoś amerykańskiego chóru z drugiej. I nawet nagły krzyk parkowego stróża : "lejardinferme! - który tak właśnie na jednym oddechu wszystkim delektującym się dodatkową muzyczną atmosferą oznajmił koniec ogrodowej sielanki- nawet on nie zakłóci tego miłego, swobodnego momentu kiedy zagoniony Paryż spieszyć się przestaje. I takim go zapamiętam.         

niedziela, 1 lipca 2012

Wyjazdy, rozjazdy. Wakacyjnie

Wreszcie lipy pachną zajmując miejsce przekwitłych jaśminów, tak zwykle pachnie początek wakacji. Jeszcze co prawda pracy sporo tym razem pozostało do zrobienia, ale już za pasem wakacyjne wyjazdy, rozjazdy i przyjazdy. Świat na walizkach z euroszaleństwem i pracą w tle. Tym lepiej smakują wakacje, im czasu wolnego mniej. Oby tylko udało się wyłączyć, odłączyć i zresetować. Uwolnić od komórkowej smyczy i wszędobylskiego internetu. Na początek wakacji życzę Wszystkim Czytającym tego bloga jak najwięcej czasu na tzw. słodkie nieróbstwo. Pamiętacie jeszcze jak to się robi, żeby nic nie robić? Tego właśnie Wam i sobie życzę. Leniwych wakacji :-)


wtorek, 26 czerwca 2012

Dzień dobry, dzień dobry

Pozdrawiam podwójnie, bo tak dawno mnie tu nie było, że aż głupio i wstyd. Czytający zaglądają częściej niż autorka. Ale jestem na dobrej drodze, wychodzę na czasową prostą, no jeszcze kilka zakrętów z historiami na wczoraj i znów pisać postaram się regularnie. Jeszcze tu czuć nieco resztki euroszału, jeszcze nie wszędzie poznikały obcojęzyczne plansze, namiastka tygla kulturowego tli się już tylko iskierką, ale jeszcze działa Strefa Kibica i zagraniczni fani futbolu jeszcze są widoczni pokazując na każdym kroku jak inaczej podejść można do sportu. A miasto jakby czekało na ciąg dalszy, choć u nas rozgrywane mecze już się skończyły, to jakoś w powietrzu wisi takie "co dalej, co jeszcze". A może nic?




poniedziałek, 18 czerwca 2012

Mecz II i III

W meczowy czwartek było spokojnie i kolorowo. Czerwono -białe szachownice nie tylko na koszulkach i radosne, emanujące pewnością siebie twarze kibiców zdominowały miasto.



Po remisowym meczu też spokój i raczej pogodzenie z wynikiem, a w skrzynkach na listy chorwackie ulotki reklamujące ichniejsze kurorty. W sobotę przypadkiem znalazłam się na trasie na wrocławski mecz naszej drużyny. Polscy kibice ciągle jednak śmiertelnie poważni, jakby barwy narodowe im towarzyszące nie pozwalały na zabawowe podejście do rozgrywek, ale zarazem dopuszczały agresywne krzyki, niekoniecznie cenzuralne. Wszechobecne na trasie patrole policyjne dodawały powagi całej sytuacji. A potem niestety ten wynik. Dziś w Poznaniu znów widać przede wszystkim Irlandczyków, w większości sklepów sprzedawcy świetnie sobie radzą z obsługą gości. Wokół stadionu i Starego Rynku zielono od koszulek. Jutro będzie pewnie nieco szarzej i zwyczajniej.