sobota, 31 grudnia 2016

Odkurzone, na koniec roku i początek nowego

Napisane chyba w 1977 r.:
" U nas z wolna kończy się zima. Topnieją śniegi, zachodni wiatr niesie daleki zapach nowości. Staram się przypomnieć sobie to nasze przedwiośnie pełne oczekiwań, pełne przeczuć, pełne nadziei. Powtarzam sobie w myślach to krótkie słowo "Polska" i wtedy jawi się we mnie jakaś rzewna podniosłość, coś jasnego, swobodnego, kojącego. Polska - ojczyzna wolności, Polska matecznik tolerancji, Polska - wielki ogród bujnego indywidualizmu. Gdzie ludzie pozdrawiają się uśmiechem, gdzie policjant nosi różę zamiast pałki, gdzie powietrze składa się z tlenu i prawdy. Polska - wielki biały anioł pośrodku Europy."
Tadeusz Konwicki, Kompleks polski, Warszawa 1989  

niedziela, 11 grudnia 2016

Niedziela w Stavanger



Moja planowana Norwegia skończyła się w książkach.  Jak mawiają starzy Chińczycy - nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Kolejna podróż z inną perspektywą widzenia europejskiej rzeczywistości oddaliła się na czas bliżej nieokreślony.  Pozostało sięgnąć do tego, co o Norwegii napisano. Na początek Tyrmand. Potem inni, ale o tym później. 
 
Był rok 1944. Kolejny rok wojennej zawieruchy. Czas niepewności, okrucieństwa i grozy. Czas, w którym ocaleniu szczególnie sprzyja inwencja, spryt i odwaga. Przede wszystkim jednak przydaje się fart. Tyrmand, poznawszy oblicze wojny w różnych barwach kulturowych, usiłuje przedostać się z Niemiec do Szwecji. Trafia do Norwegii. Najpierw do deszczowego Bergen, potem, przypadkiem do Stavanger. Figle losu sprawiają, że wciąż nie dociera tam, gdzie pierwotnie planował, lecz dzięki temu udaje mu się przeżyć. Nie zdąża na okręt szpitalny Tubingen, a ten chwilę potem tonie storpedowany przez Anglików. W najmniej spodziewanych miejscach spotyka sprzymierzeńców, którzy ratują mu skórę. Miał czujnego anioła stróża i znakomite pióro.

środa, 3 sierpnia 2016

Ganbare!



Mamo, coraz niebezpieczniejsza się staje nasza Europa - zauważyła Złotowłosa analizując docierające zdecydowanie za często ostatnimi czasy informacje o zamachach. Szczególnie zaniepokoiły ją te we Francji i w Niemczech, zdarzyły się w przestrzeni bliskiej i znanej, a przede wszystkim wydawałoby się, stabilnej i bezpiecznej. 
Tak się składa, że do wakacyjnej walizki lekturowej, czyli niezastąpionego czytnika wrzuciłam ostatnio książkę Katarzyny Boni, Ganbare! Warsztaty umierania. Brzmi ponuro i bynajmniej nie wakacyjnie, ale jak się bliżej przyjrzeć, a najlepiej przeczytać, jest w tym głęboki związek. Skorygowaliśmy nasze plany wakacyjne na miejsce wypoczynku wybierając tereny o jak najmniejszym ryzyku, jeśli przyjąć, że takie jeszcze są, potem uznaliśmy, że przecież nie można dać się zwariować i pamiętać trzeba, że życie toczy się dalej. Skoro raz bardzo blisko otarłam się o zamach terrorystyczny we Francji, Gambare tym bardziej mnie zainteresowało, ale nie jako ars moriendi, lecz raczej jako sztuka przetrwania po katastrofie. Ganbare. Warsztaty umierania na początek skojarzyłam z japońskim filmem Okuribito ( w polskich kinach onegdaj jako „Pożegnania”) traktującym m. in. o obrzędach pogrzebowych w Japonii. Ganbare… to raczej opis próby oswojenia rzeczywistości po katastrofie, która przydarzyła się w kraju, wydawać by się mogło przywykłym i przygotowanym na zaskakujące zjawiska zmieniające bieg ludzkiego żywota. W 2011r. te zjawiska były jednak szczególne i zaskoczyły ludzi nawet najbardziej doświadczonych, a ich ślady rok później odnaleziono na …Alasce. Sposobem na ucieczkę przed bólem po katastrofie dla Japończyków było między innymi nazywanie losowych okropności słowami z obcego języka, jakby wydarzenie określone w innej rzeczywistości językowej było mniej bolesne i bardziej odległe, stwarzało pozornie bezpieczny dystans pozwalający oswoić się z tym, co niewyobrażalne.
Gdy w 2011r. śledziłam relacje mediów z Japonii, pamiętam, jak zdumiewał spokój, opanowanie i perfekcyjna organizacja Japończyków w obliczu żywiołu. Czas pokazał, że siły i działania żywiołu nigdy przewidzieć się nie da (por. http://voila-be.blogspot.com/2012/03/japonska-apokalipsa-rok-pozniej.html), człowiekowi pozostaje pokora i poczucie własnej omylności.
Dziś, gdy w Europie dzieje się tyle nieprzewidywalnych tragedii, związanych chociażby z zamachami terrorystycznymi, warto sięgnąć do doświadczeń japońskich, podpatrzeć, jak tam leczy się rany duszy po stracie. Jednym ze sposobów jest oczyszczające ponarzekanie, wyrzucenie z siebie żalu, smutku i rozpaczy. Wtedy można żyć dalej, jest jakoś lżej. Po Paryżu i Nicei, po zamachach w Niemczech chciałoby się powiedzieć: Ganbare, Europo! Trzymaj się, dasz radę!
     

poniedziałek, 25 lipca 2016

Pozdrowienia z Korei



Chciałam moim dzieciom pokazać kawałek innej rzeczywistości, z perspektywy filmowej tym razem. Zabieg był to celowy, bo wraz z nostalgicznymi przedmiotami z PRL na światło dzienne jakoś przez szpary wyłazić zaczęły też duchy poprzedniej epoki i jakoś od pewnego czasu prześladuje mnie syndrom « déjà vu ». A że przeczytałam akurat dwie ciekawe książki o Korei Północnej, film tym bardziej wydał mi się kuszący. « Pod opieką Wiecznego Słońca » okazał się filmem strasznym i przewrotnym. Fabuła przeraża przede wszystkim skalą otumaniania ludzi i sposobami indoktrynacji od najmłodszych lat. Witalij Manski zapewne chciał zrobić dokument o Korei Północnej, a film zrobił się sam. Dokładniej, reżyserowi pomogli widoczni w wielu kadrach filmu tzw. opiekunowie, czuwający nad właściwym przekazem informacji o ich ojczyźnie. Sęk w tym, że nie zorientowali się, iż sami stali się bohaterami filmu o kompozycji szkatułkowej i niechcący współtworzyli film w filmie. Treścią dokumentu jest fałsz przekazu kontrolowanego powstającego na temat Korei Północnej i boski kult, jakim obdarzani się Kim Ir Sen i Kim Dzong Il, których portrety wiszą w najważniejszych miejscach, wiszą też w mieszkaniach,  traktowane jak relikwie. Głównym bohaterem "Pod opieką Wiecznego Słońca" jest rodzina małej Zin-mi, która wstąpiła do Unii Dzieci, odbywając swego rodzaju rytuał przejścia w głębszy stan wtajemniczenia w szczególną szczęśliwość jej kraju, możliwą dzięki Wielkiemu Przywódcy, ratującemu kraj przed wrogą i zaborczą Ameryką. Iluzja, w którą zdają się wierzyć bohaterowie filmu jest być może jedynym punktem odniesienia, nie mają bowiem dostępu do informacji ze świata zewnętrznego i żyją w przekonaniu, że przyszło im mieszkać w najszczęśliwszym kraju na świecie. Sęk w tym, że jak na szczęśliwy kraj, to zbyt dużo w nim przygnębionych i zwyczajnie smutnych twarzy, a zdaniem najczęściej powtarzanym przez « drugiego », mimowolnego reżysera jest komenda : uśmiechajcie się !  
Podobnie smutni są bohaterowie książki Suki Kim, Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit. To szczególna, osobista książka powstała z refleksji Amerykanki koreańskiego pochodzenia. Suki Kim podczas dwukrotnego pobytu w Pjongjangu nauczała studentów języka angielskiego coraz bardziej zdając sobie sprawę z iluzoryczności ich otoczenia i mimochodem im to uświadamiając. Pod okiem Wielkiego Brata, wiele ryzykując, prowadzi dziennik swoich nie tylko dydaktycznych spostrzeżeń coraz bardziej zdając sobie sprawę z beznadziejności położenia swoich studentów, wyselekcjonowanych wg statusu społecznego, a jednak odciętych od tego, co dzieje się na świecie, czy raczej chronionych przed zgniłym Zachodem między innymi przez sieć infranetu zastępującą internet.
W tej samej tematyce pozostaje John Sweeney. Korea Północna. Tajna misja w kraju wielkiego blefu to także próba ukazania tego, czego Koreańczycy z Północy pokazać światu nie chcą, a co przez coraz powszechniejszą i tam, zwłaszcza w pasie przygranicznym sieć komórkową na świat się wydostaje. Sweeney pokazuje puste szpitale, choć chorych nie brakuje, niepełnosprawni w tym kraju nie istnieją, a muzea, w których eksponuje się podarki dla Wielkich Przywódców są głównym puntem wycieczkowym, nie ma miejsca na biblioteki ani jakichkolwiek przestrzeni dla działalności  innej niż kult Przywódcy.  
Te trzy dokumenty pokazują nie tylko ślepą uliczkę, w którą brnie dalej Korea Północna realizując nolens volens orwelowski Rok 1984, ale pokazują też realne zagrożenie, jakim jest posiadanie broni jądrowej przez kraj, który pragnie innym pokazać, że jest ideologicznie lepszy, bo totalitaryzmem i nieświadomością potrafi trzymać w ryzach masy, które bez opieki wszechmocnych Władców panujących od trzech pokoleń podobno nie dałyby sobie rady. A że niepokorna część tych mas tafia do obozów pracy, umiera z głodu czy nieleczonych chorób – tego przecież świat nie zobaczy, za to googlowskie mapy, zwłaszcza w nocnym satelitarnym ujęciu, mówią same – w Korei Północnej oświetlone są tylko mauzolea, przeszłość jest ważniejsza od teraźniejszości. I co z tym zrobi « reszta świata » ?

środa, 23 marca 2016

Przedświąteczne zakupy



Poszła mała dziewczynka po zakupy do marketu. Czas przedświąteczny, kolejka do kasy długa. W kolejce przed dziewczynką staruszka z bochenkiem chleba. Staruszce zabrakło kilku groszy, ekspedientka mówi, że nie sprzeda. Klienci się oburzają, że babuleńka tak po chleb, bez pieniędzy i jeszcze kasę blokuje. Dziewczynka dyskretnie podaje staruszce 50 groszy, babuleńka wzruszona za chleb płaci, resztę oddaje złotowłosej dziewczynce.

Świąt pełnych nadziei życzę wszystkim czytelnikom tego bardzo ostatnimi czasy nieregularnego bloga.
 

środa, 27 stycznia 2016

Jak nie pies, to kot



Nasza Yuma von Certoria zabiegiem ratującym życie utraciła właśnie resztki swojej wystawowej szlachetności. Z resztą, z naszego założenia, miała być opiekunką domowników, wystawowi rodzice tylko budzili w nas pewien wyrzut sumienia za marnowane geny, jakoś nie wyobrażałam sobie siebie z nią na wybiegu, ani tym bardziej w staraniach o tzw. dobre krycie. Nasza « niedźwiedzica » od zawsze była od  i do tulenia domowników i przyjaciół domu, ewentualnie od warczenia na tych, którzy nasz spokój zakłócają. Operacja się powiodła, dzisiejsza kontrola potwierdziła, że psiak jest w świetnej formie, na dodatek zachowuje się zawadiacko, brykając i zaczepiając do zabawy jak za dawnych szczenięcych lat.  
Kociak natomiast zaczął biegać z pęcherzem, niemal jak w przysłowiu, tylko że siusia jakoś dziwnie. Znów wet, leki i zagadka, gdzie przyczyna prawdziwa kocich dolegliwości. Być może kamienie nerkowe, być może coś innego. Nadal nie wiemy, a wyniki nieciekawe.
Jeszcze jeż całkiem dobrze się ma, choć niekiedy z zimna się trzęsie, gdy spod lampy grzewczej wylezie prosto na szklaną taflę terrarium, rozgrzebie trociny i tam zaśnie. Łapki ma wtedy takie zimniuteńkie, więc ląduje na ... termoforze, po czym, już rozgrzany, tradycyjnie zaczyna mieć nas w nosie, tym jego szpiczastym i pomarszczonym jakby lat miał więcej niż cała reszta jeża.     
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że te zwierzaki jakoś nawzajem wyczuwają, kiedy z którymś z nich jest coś nie tak – są wtedy dla siebie jakieś bardziej wyrozumiałe i jakby pocieszające się nawzajem. Jakby empatii miały więcej niż niektórzy ludzie.