wtorek, 25 grudnia 2018

Powrót Kapitana. Zamorska opowieść wigilijna.


Wcale nie za lasami, wcale nie za górami, ale tam, gdzie zaczyna się ciepłe, słone morze żył sobie pewien Kapitan. Na lądzie czuł się źle, gdy tylko mógł wypływał swoim jachtem. Z czasem pozbył się wszystkiego, co przydatne mu było na lądzie - wizytowe ubrania, czy sprzęty, którymi zwykle obrastamy w niekontrolowany często sposób. Rozdał wszystko, co na morzu nieprzydatne. Powyrywał swoją lądową przeszłość z korzeniami.

rys. Pascal Chou


 Na jachcie pisał książki, na pozór kulinarne, po bliższej lekturze bardziej kulturalne. Zwłaszcza wszystko, co dotyczyło taoizmu, od sposobu życia i odżywiania po relacje międzyludzkie, było odbiciem krainy jego chińskiego ojca. Z czasem to właśnie te ojcowskie orientalne rysy przytłoczyły jego francuskie wnętrze, co raczej nie ułatwiało mu życia w portach. Do czasu, gdy się odezwał pięknym, salonowym francuskim. Wtedy pokorniały nieco pogardliwe na początek reakcje stylowo ubranych snobów z luksusowych jachtów. Dla Kapitana najważniejszy był człowiek i jego umiejętności, do wszystkich podchodził z czułością i pragmatyzmem zarazem, ale przede wszystkim z wyraźnie zaznaczonymi zasadami i granicami. Biada temu, kto je złamał lub przekroczył. Na jednej ze swoich afrykańskich wypraw podpłynął do dziko wyglądającej plaży. Wybiegli tubylcy. Pozwolił im wejść na pokład, powitali go jak Arkadego Fiedlera, podkreślali, że pierwszy raz Europejczyk pozwala im wejść na statek i ich nie przepędza. Jego jacht, choć dość stary, był całkiem solidny. Większość czynności wykonywało się tam ręcznie, a wakacje spędzone na nim przypominały raczej żeglarski surwiwal niż rekreacyjny wypoczynek. Może właśnie dlatego każdy rejs był świetną szkołą życia, bez drogi na skróty.
Dobry koń po bitwie, w której zginął jego jeździec, zwykle wraca do domu swego pana. Cherch'ou LS sama przypłynęła do brzegu, być może ustawiona na autopilota. Oddała nam kapitana.

 Teraz trzeba go sprowadzić do Francji i godnie pochować. Trzeba zabezpieczyć dzielny jacht. Trzeba zebrać porozrzucane po afrykańskim wybrzeżu osobiste rzeczy Kapitana. Trzeba pojechać w okolice Southbroom beatch, dopełnić formalności... Clementine i Victor, francuskie dzieci Kapitana, zorganizowały zbiórkę dostępną pod linkiem: 
  

https://www.leetchi.com//c/pascal-chou#utm_source=mail_service_fr&utm_medium=participation_participant_thanks_fr&utm_campaign=mail_service_participation


Każda wpłata przybliża naszego kapitana do jego macierzystego brzegu. Jeśli możecie cokolwiek do niej dorzucić będzie to najlepszy prezent bożonarodzeniowy pod afrykańskim słońcem!

rys. Be.

sobota, 22 grudnia 2018

adieu au Capitaine


Capitaine,
On devait encore faire un tour du monde. On a oublié de préciser lequel. Quel tour, dans quel monde. Tu es parti tout seul, tes matelots sont abondonnés. Que dois-je leur dire? Tous les deux me répétaient souvent qu'ils te rejoindraient sur ton bateau dès qu'ils termineraient leurs écoles. Tu es parti trop tôt, Capitaine... C'est un faux départ, il me semble. Cela se corrige, n'est-ce pas?   







Tu as regagné ton port préféré, Capitaine? Sais-tu déjà où se trouve ton "où"? Certainement. Tu navigues au large, au grand large maintenant. 
Bon vent, Capitaine!


Kapitanie,

Mieliśmy przecież wyruszyć w podróż dookoła świata. Zapomnieliśmy doprecyzować, o który świat chodzi. Wyruszyłeś sam, opuściłeś swoich marynarzy. Co mam im teraz powiedzieć ? Obaj mi wciąż powtarzają, że gdy skończą szkoły dołączą do załogi Twojego jachtu. Wyruszyłeś zbyt wcześnie, Kapitanie... To falstart, mam nadzieję. Da się to poprawić, prawda ? Dotarłeś do Twojego ulubionego portu Kapitanie ? Wiesz, już, gdzie się znajduje Twoje « gdzie » ?[1] Z pewnością. Wypłynąłeś na głębokie wody, na bardzo głębokie. Pomyślnych wiatrów, Kapitanie !  


[1] Jacht nazywał się „ cherche où” – szukam gdzie…
 

piątek, 30 listopada 2018

piesek z kartonu

Trudno było nam się pozbierać po odejściu naszej ukochanej Królewny. Dziecię moje pierworodne pocieszenia szukało na przemian oglądając fotki naszej psiny i ukradkiem zerkając na strony schronisk dla zwierząt i fundacji. Szukał, szukał i wypatrzył. Cztery, niespełna miesięczne szczenięta owczarkopodobne, porzucone w kartonie na ulicy, trafiły w ręce opiekunów z  fundacji Głosem Zwierząt. A że dziecię onegdaj dla tej fundacji zbierało w szkole pieniądze na karmę dla schroniskowych podopiecznych, to zdaje się, że do spełnienia jego wolontaryjnych zapałów brakowało mu tylko psiaka, którego można będzie do domu przygarnąć. No i stało się. Pozytywnie przeszliśmy wnikliwe rozmowy adopcyjne. Psiak jest już z nami ponad rok i ciągle pozytywnie czymś zaskakuje, przede wszystkim niezwykłą inteligencją i sprytem, zwinnością no i niespodziewaną urodą. Niczym brzydkie kaczątko przemienił się z niepozornego mieszańca w okazały egzemplarz owczarka katalońskiego. I dalej pięknieje. Podobno tak mają zwierzaki, które trafią na kochający dom. Nie tylko zwierzaki zresztą :-)   
Zatem jeśli się jeszcze zastanawiasz, czy i gdzie kupić psa - nie kupuj, adoptuj! Tyle psiego nieszczęścia szuka przytulenia, a jak się potem odwdzięcza! 

https://www.youtube.com/watch?v=fcIqgYDOmXM