poniedziałek, 24 lutego 2014

Bruno. Historia niedokończona



Zamierzałam o tym napisać nieco później, gdy już pewna będę, że znalazło się wyjście i sytuacja jest opanowana. Piszę teraz, bo nastąpił niespodziewany zwrot akcji i tylko jakaś pozaziemska ingerencja może tu chyba zaradzić. Ale od początku. Jakiś czas temu napisała do mnie moja była studentka maila z prośbą o pomoc. Wydawało się, że pomóc mogę „od ręki”, już nie raz sprowadzałam lekarstwa z innych krajów, nie raz wysyłałam je tam, gdzie ich brakuje, tu jednak coś od początku szło nie tak. Pierwsza osoba, która zaoferowała swą pomoc w kilku francuskich aptekach usłyszała :”jutro najwcześniej, lek trzeba zamówić”, a człowiek był wszędzie przejazdem. Kolejna osoba, też myszkując po Francji usłyszała to samo, też była tam na chwilę. To napisałam do przyjaciół „stacjonarnych”, licząc się z tym, że doliczyć trzeba będzie czas na wysyłkę kurierską lub pocztową. I dziś najpierw telefon z Paryża : lek przepisany przez polskiego weterynarza jest lekiem niebezpiecznym i zwykłemu śmiertelnikowi nie sprzedajemy, czyli co – mam tam wysłać zaufanego weterynarza po zaprzysiężeniu, że leku sam nie skonsumuje, tylko poda psu? Działamy dalej. Parę godzin później telefon z Brukseli: składnik poszukiwanego przez nas leku jest zabroniony w całej Belgii ( pytanie, czy w całej Europie? ). Szukamy, mailujemy, dzwonimy. A tym czasem pies już trzeci tydzień nie chodzi. Od tygodnia jego stan się pogarsza, zaczęło się od zwyrodnienia kręgosłupa, teraz dołączają się inne objawy wynikające z bezruchu. Nie wiem już, jak dalej pomóc. Dlatego piszę tu, wiem, że spora grupka psiarzy tu zagląda. Może macie jakiś pomysł? Lek nazywa się strinervene, (nie)dostępny we Francji.


                         

Historia, której się nie da opisać słowami Zniewolony. 12 Years a Slave.



Podobno dobre filmy poznaje się też po tym, że publiczność niespiesznie opuszcza salę. Ten film, zdaniem dystrybutorów, może oglądać młodzież od lat 15, na sali na szczęście średnia wieku była zdecydowanie wyższa. Tytuł pozostawiono w dwujęzycznej kombinacji – niby przetłumaczono, ale tak nie do końca. Zresztą ani polska wersja, ani anglojęzyczna nie oddaje tytułem gęstości treści i emocji, jakie wnosi ten film.
Wydawało mi się, że po lekturze bardzo wielu publikacji poruszających kwestie kolonijnych konsekwencji znieczuliłam się trochę na okrucieństwa w nich opisywane, zapomniałam  jednak, że film przecież dodatkowo je eksponuje oddziałując obrazem z ekranu, przed którym nie ma właściwie ucieczki, nie można odwrócić kartki, wyjść też się niespecjalnie dało. Nosiłam ten film w sobie, trawiłam i ciągle było mi z nim ciężko. Siedzę ostatnimi czasy sporo w historiach kolonijnych, analizując różne konteksty polityki kolonijnej, a handel ludźmi był i jest niestety jedną z wielu niechlubnych jej konsekwencji wysuwającą się zdecydowanie ponad inne kwestie.  A tego filmu jakoś nie mogłam przetrawić. Wreszcie wykrztusiłam z siebie. Może dlatego, że pojawiła się inna historia, o której tu niebawem napiszę, ciągle licząc na pozytywny jej finał.