Optymistycznie zabrałam na wakacje walizkę książek zakładając, że zarówno dzieci, jak i zawodowe zaległości pozostawią odrobinę marginesu na poczytanie. Idzie opornie, ale idzie. I tak wreszcie udało mi się połknąć kolejną publikację, którą zostawiłam sobie na spokojniejszy, wolniejszy czas. W międzyczasie mój cel lekturowy przetłumaczono na kilka języków, zwiększając tylko mój apetyt na tę książkę. Odtąd buty Bata nie będą już kojarzyć mi się z francuskim butikiem, gdzie onegdaj widziałam je po raz pierwszy, ale z czeskim i polskim kawałkiem historii nie tylko obuwnictwa. Czechosłowacki rok 1968 pamiętałam przede wszystkim z opisu Milana Kundery ( Nieznośna lekkość bytu) przeniesionego na ekrany kina z wdzięczną kreacją Juliette Binoche, to też akurat widziałam we Francji i pamiętam jak niezręcznie było mi tłumaczyć znajomym Francuzom dlaczego "my" też najechaliśmy na Czechosłowację. Sytuacja z Kafką w dawnej Czechosłowacji przypomina nieco to, co mieliśmy z Tadeuszem Kantorem - o nim też łatwiej i więcej mówiło się onegdaj we Francji, niż w jego ojczyźnie. Fenomen zwany Karel Gott to już osobna historia, która zdarzyć się mogła właśnie tam, gdzie panuje "kafkarna". Całość przeczytać należy i wypada. To o naszych sąsiadach i o nas. Mariusz Szczygieł, Gottland.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz