wtorek, 28 lutego 2012

Jak u Murakamiego

Gdy ostatnio Ważne Sprawy wyniosły mnie do stolicy, zdarzyła mi się historia pachnąca Murakamim. Jechałam hotelową windą na któreś tam piętro, ale winda mnie nie posłuchawszy żądane piętro zignorowała i pojechała wyżej, i wyżej. Aż chciałoby się powiedzieć, że na sam szczyt hotelu. Kiedy wreszcie drzwi się rozsunęły, okazało się, a raczej pokazało, piętro jakieś z niższym stropem, poddaszowe jakby, i do windy wsiadł orientalnie wyglądający człowiek. U Murakamiego na tym tajemniczym, nieprzystającym do reszty hotelu piętrze, działy się rzeczy tajemnicze i niewytłumaczalne. Tutaj zdumiewająca była ta rozbieżność stylowa i klasowa między pozostałymi piętrami hotelu a tym ostatnim, (czy ostatnim ? Może jest ich kilka tylko dalej wdrapuje się pieszo?)  którego istnienia nigdy bym nie podejrzewała. Winda w każdym razie posłusznie tym razem w dół zjechała przystankując się raz po raz i dając okazję swym pasażerom wypowiedzenia dzień dobry w kilku językach. Hotel był znów taki, jak się zapowiadał.  

czwartek, 23 lutego 2012

Moje dziecko w krainie mojego dzieciństwa

Moja leśna mała ojczyzna dziś wyglądała jak berneńczyk - przebijająca między pniami drzew biel śniegowych resztek i zbrązowiałe bezlistne gałęzie, a w tle czerń ziemi wyliniałej po zimie. I niestety gdzieniegdzie znowu te człowieki - walające się raz po raz wory ze śmieciami na pewno same do lasu nie wlazły. Ferie się kończą, dzieci do domu czas zgarnąć, więc i po najmłodszą pojechać przyszło. Wytęskniona i zaczytana w książkach z lat moich najmłodszych całą drogę powrotną trajkotała tak, że radio przebić się nie mogło. Ciekawe po kim to jej gadulstwo... Ale w moich dawnych skarbach też wyszperała taką jedną encyklopedię dla dzieci. Bardzo specyficzną i jak na owe czasy bardzo ładnie wydaną, a otworzyła się na haśle: czyn społeczny. To było coś, co obywatele robili "dobrowolnie i bezpłatnie dla wspólnego dobra", a takie czyny społeczne, gdy się obywatele bardzo zmobilizowali to w efekcie okazywały się "pomnażające nasz majątek narodowy i przyspieszające rozwój gospodarczy i kulturalny kraju". Nie wiem, jak Wy, ale ja w czynie społecznym, grabiami większymi ode mnie grabiłam liście w parku przy szkole, chyba w ramach zajęć z wf, bo nie pamiętam bym w tym szlachetnym celu zostawała po lekcjach. Dzisiaj park jest tam gdzie był, obok szkoły, nawet specjalnie nie wyłysiał, zabawek plenerowych dla dzieci mu przybyło, a liście sprząta podobno jakaś firma... Ciekawe jak to "sprzątanie parku" się miało i ma do PKB naszego kraju.       
P.S. Źródło cytatów: Encyklopedia dla dzieci. Polska-moja Ojczyzna   

niedziela, 19 lutego 2012

Przywiezione

Znam wiele osób ze słabością do pamiątek z podróży. Zwłaszcza do takich, które szczególnie odwołują się  miejsca, do którego chciałoby się powrócić, a niewielka jest szansa, że tak się zdarzy. Łatwo przywołać klimat odwiedzanych miejsc na przykład naczyniem, w którym piło się coś lokalnego. Herbatę w Japonii, w czarkach odwróconych licem do gościa, któremu ją podajemy, ciepłą sake w małych, krągłych kieliszeczkach, piwo kwak w takich dziwnych, gąsiorowatych szklanko-kieliszkach, czy nasze grzane starotoruńskie w glinianych, wypalanych kubkach.



W ubiegłym roku w górach zdarzyła mi się zabawna kubkowa historia. Akurat w ferie zimowe przypadły moje urodziny. Każde z dzieciaków spędzało ten dzień ze swoją grupą zimowiskową, z wyjątkiem starszego, który był ze mną na nartach. Ale i ten poprosił o samodzielny czas tego dnia. Wieczorem okazało się, że obaj chłopcy nie konsultując się kupili podobne kubki, zrobione jak lustrzane odbicia. Do dziś zarzekają się, że jeden o pomyśle drugiego nie wiedział :-). 

sobota, 18 lutego 2012

f nas (nie)zapomina?

Od jakiegoś czasu mam na facebooku rozdwojną osobowość. Profil podwójny, choć prawie tożsamy, na jednym z nich jest nieco więcej znajomych, niektórzy są obecni w obu. A stało się to tak. Pewnego dnia profil usunęłam, podirytowana ogólną dostępnością mimo wielu zabezpieczeń jego prywatności.
Jakiś czas potem, profil na facebooku (a raczej jego możliwości), okazał się pilnie potrzebny, więc założyłam go ponownie, poprzedni był "definitywnie usunięty", a procedurę tę poprzedziła cała lista pytań, czy na pewno i dlaczego. Gdy już nowy profil sobie działał, po jakimś czasie jak diabeł z pudełka pojawił się ten poprzedni, przy zalogowaniu z alternatywnego adresu, ale co najgorsze - usunąć bez szkody dla nowego się nie chciał. A że część przyjaciół mam wyłącznie na jednym z nich, pozostałam dwuprofilowa zaprzyjaźniając się sama ze sobą.
Prasa donosi, że wkrótce być może będzie szansa by to, co ostatecznie usunęliśmy z takich portali jak f, rzeczywiście z nich zniknęło. Obiecuje się tym zająć komisarz sprawiedliwości Viviane Reding, a za zignorowanie "prawa do zapominania" będzie serwisom grozić znaczna kara. Póki co, to tylko propozycja, nim wejdzie w życie - my sami dobrowolnie, czasem niechcący, powiemy o sobie w sieci bardzo dużo, wymazać tego tak łatwo się nie da, a ktoś trzeci na naszym gadulstwie zarobi ...      

piątek, 17 lutego 2012

Zawiało, zasypało

Wybrałam się samochodem do leśnej krainy. Zdecydowanie nie był to właściwy moment na podróż autem...


Bezsilni kierowcy nieposłusznych tirów zmagali się z lodem i śniegiem na jezdni, z nadzieją spoglądali w śnieżną dal w poszukiwaniu piaskarek i pługów.




Będąc posłuszną reklamie z przydrożnej stacji benzynowej, starałam się patrzeć dokąd jadę, by przypadkiem nie dojechać tam, gdzie patrzę...


A za oknem prawdziwie śnieżne wesele, drzewa jak panny młode w puch biały przystrojone były jedyną pociechą dla tkwiących w śnieżnym korku kierowców.
Pięknie i niebezpiecznie, jak często w życiu.


czwartek, 16 lutego 2012

Zanurzeni w osoczu

Gdy świat idzie naprzód i w tył się raczej nie odgląda, zwłaszcza tam, gdzie za plecami Sodoma i Gomora, gdzie krok w tył odbijał się czkawką w postaci odszkodowań, my patriotycznie budujemy sobie fabrykę. Będzie ona produkować leki z naszej, polskiej, narodowoczystej krwi. I będą one takie nasze, nieskażone postępem osiągnięć naukowych, choć rzekomo wg najnowszych technologii produkowane być mają. Tylko, że określenie "najnowszych" pojęciem względnym jest bardzo. Bo najnowsze metody leczenia od osocza odchodzą, zwłaszcza tam, gdzie da się je zastąpić produktem nie produkowanym z krwi. I zrozumiano to w Rosji, na Węgrzech, na Litwie, w Irlandii, generalnie lista tych, którzy idą do przodu jest długa. Listę hamulcowych dumnie otwierać będziemy my. I będziemy mieć nasze, polskie osocze, niestety także dla pacjentów chorych na hemofilię. Część naszych pacjentów wyjechała na tzw. emigrację zdrowotną, czasem piszą z pytaniem, czy już można do Ojczyzny wracać i czy ich dziecię będzie tu w Ojczyźnie leczone tak, jak Tam. Oj chyba nieprędko tego doczekają, a szeregi tych, co za lekiem emigrują niestety się chyba powiększą. Obym fałszywym prorokiem była...
Jakiekolwiek "nowoczesne" będzie osocze, zawsze jest to jednak lek krwiopochodny, wytwarzany przemysłowo od tysięcy dawców. Zawsze pojawić się mogą i uaktywnić nowe czynniki zakaźne, priony i inne cuda, których jeszcze nie znamy. A brak pokory i chęć zysku kosztowały już życie i zdrowie tysięcy chorych na hemofilię, patrz:     http://voila-be.blogspot.com/2011/11/gosem-bohaterow-filmu.html i tu : http://voila-be.blogspot.com/2011/11/za-krew.html
Tym, którzy o budowie fabryki osocza w Polsce zadecydowali polecam bardzo film dokumentalny, o którym już tu pisałam. Zła krew, reż. Marylin Ness, w razie kłopotów z dostępem do kopii filmu, sugeruję kontakt z Polskim Stowarzyszeniem Chorych na Hemofilię.
Aby nie narażać się na potencjalne ryzyko, z którego doskonale sobie zdają sprawę, producenci zamieszczają w ulotkach informacje ostrzegawcze. Może pozwoli to im uniknąć wypłaty odszkodowań, ale nie uchroni samych chorych przez zakażeniami. A chory nie mając wyboru brał będzie jedyny dostępny lek, albo leżał w łóżku obłożony lodem i przyglądał się jak rozwija się artropatia, bolesne hemofilowe zwyrodnienie stawów, które prowadzi do trwałego kalectwa.
P.S. Więcej info o fabryce m.in. tu : http://wiadomosci.onet.pl/kraj/mz-w-polsce-powstanie-fabryka-osocza,1,5024943,wiadomosc.html 

środa, 15 lutego 2012

Kwiaty na mroźne dni


Zimno ciągle, choć już dzisiaj ptaki w ogrodzie gwarzyły, jakby przeczuwały, że mrozów kres bliski. Bociany podobno już spakowane i w drogę do nas startują. Tęskno za wiosną, słońce ciągle nisko i kierowców oślepia. W domu zakwitły nam już przyspieszane hiacynty i żonkile w... doniczce z pietruszką.


Dzieciom sprawiłam niespodziankę wiecznie (nie)żywym kwiatem. Wygląda jak sucha kuleczka, ot podpalisz i spłonie, z pozoru dobra na rozpałkę do kominka.


 Tymczasem, gdy to do wody włożyć, wbrew zasadom przyrody, uschnięte pędy w oka mgnieniu zielone się stają. Podobno odświeżają powietrze i pochłaniają dym papierosowy, u nas - raczej nawilżają przesuszone grzejnikami powietrze, gdy zapomnimy uzupełnić wodę - znów zwijają się w kulkę, by ponownie zakwitnąć przy kropelce wody. Róże jerychońskie. Nie wiem, dlaczego róże, wyglądają raczej jak thuje, dlaczego jerychońskie ? - producent nie napisał. Na pewno dekoracyjne, naturalne i zaskakujące.


wtorek, 7 lutego 2012

Igiełki w lodzie

 Śniegu ostatnio jak kot napłakał, chociaż ponoć na dniach ma dopadać, za to mrozu pod dostatkiem od dni kilku. Co zatem dzieciaki robić mogą w skutym lodem ogrodzie, gdy o budowie igloo zapomnieć raczej należy? Potrzeba (albo nuda ) matką wynalazków. Wzięły dzieci odrobinę wody w naczyniach kilku, do każdego z nich powkładały coś, a mimy miały strasznie tajemnicze. Do następnego dnia poczekać na wyjaśnienie prosiły. A gdy dzień następny nastał, zamiast muszki w bursztynie pokazały ogrodowe skarby w lodowej oprawie. Szkoda, że takie nietrwałe, bo na przechowywanie tych cudeniek w zamrażalniku namówić jednak się nie dam. Ale pozostały fotki, takie jak ta poniżej.

Tymczasem pomagam Książątku dojść do siebie po spacerowej przygodzie. Gdy lodowo, zimno i ślisko - świat na zewnątrz się staje trochę mniej przytulny i mniej istotom żywym przyjazny, a poruszanie krokiem ślizgowym nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. I gdy człowieczek o porcelanowej konstrukcji z taflą lodu się zmierzy... Poobija się nieco mocniej niż ten, co porcelany pod skórą nie ma...
Do niebawem, trzymajcie kciuki za Błękitne Książątko
P.S. Książątko już ma się dobrze i przygotowuje kolejne lodowe eksperymenty. Zobaczymy, co mu z tego tym razem wyjdzie, na razie znów skrzętnie coś ukrywa.

piątek, 3 lutego 2012

1%

Prawdziwe jeże cicho śpią gdzieś w ogrodzie za nic sobie mając mróz trzaskający. Tymczasem na naszym zjeżonym blogu od pewnego czasu pojawił się nowy jeż z misją specjalną ( to ten w najwyższym rzędzie po prawej, nad obserwatorami i nad favikoną). Otóż na jeżyka nowego kliknąwszy wchodzi się w stronę PSCH jako OPP, czytaj: Polskie Stowarzyszenie Chorych na Hemofilię jako Organizacja Pożytku Publicznego. Tym kliknięciem dostać się można do programu przygotowującego rozliczenie PIT z jednym procentem dla PSCH, któremu jeże, te papierowe przynajmniej, dzielnie pomagają. Z tego jednego procentu finansowane są między innymi  publikacje PSCH, które przybliżają niewtajemniczonym czym jest hemofilia i jakim cudem chorujący na nią mogą dziś żyć długo i szczęśliwie ( a mogą:-) ).

Wiecie już komu oddać 1%?  Dziękuję w imieniu tych, którzy z igiełkami do czynienia mają nader często.    

czwartek, 2 lutego 2012

Gdy gasną światła



Witajcie tym razem artystycznie i książkowo.
Domosfery dostałam właśnie ciekawy link. Zobaczcie sami, co dzieje się, gdy z pozoru nie dzieje się nic...


Zarwane noce na realizację filmiku The Joy of Books - Sean i Lisa Ohlenkamp,
muzyka, by doprawić całość -Matthew Grayson.
Gdy gasną światła  zaczyna się nocne życie ... książek. 

środa, 1 lutego 2012

Zasnęła nasza poetka

Czas przebiegł jak posłaniec z pilną wiadomością - pisała jeszcze niedawno nasza drobna wielka poetka. Miała w sobie coś z Edith Piaf. Obie na pewno łączy kruchość i elegancja.
Teraz śpi, a jej wiersze fraktalami śniegu z nieba spadać będą.

Per aspera ad.. ACTA?

Chyba nie byłoby tego całego szumu wokół ACTA gdyby wszystko działo się jak należy, gdyby zagrano w otwarte karty. A tu tak tylnymi drzwiami, tak cichcem, na paluszkach. I zdziwienie, że świat internetu zadrżał z trwogi. Nie tylko o to, co ściągnąć z netu można będzie, a czego nie, ale też z lęku przed tym, czego i o czym napisać nie będzie można. Bo Wielki Brat przeczyta i wytnie. Albo będzie ścigał i karę nałoży dla kieszeni bolesną na ten przykład. Trochę jaśniej widać tutaj: http://tempsreel.nouvelobs.com/high-tech/20120126.OBS9900/l-acta-un-pretexte-pour-legiferer-sur-le-telechargement.html i tutaj: http://www.wprost.pl/ar/290430/Stop-ACTA-to-chaotyczny-poczatek-wscieklosci/ . ACTA chronić będzie autorów i dzieła, czy wydawców i korporacje? Swoboda w internecie jest tyleż wygodna, co niebezpieczna i dokuczliwa. Kiedy kopiuj /wklej zastępuje napisz-publikuj robi się niemiło, zwłaszcza gdy się jest autorem. Z drugiej strony posłuchać muzyki w necie, czy poczytać coś, czego jeszcze nie mamy w kindlu - wygodnie, bo kupimy całość (płytę lub książkę), gdy nam się rzeczywiście spodoba. Pamiętam trwogę studentów, gdy zaczęto stosować program "plagiat", a tym razem jednak chodzi nie tylko o pracę na zaliczenie... Nic dziwnego, że Anonymousów przybywa.
P.S. Z ostatniej chwili: http://www.tvn24.pl/0,1732732,0,1,przelomowy-wyrok-trybunalu-acta-niezgodne-z-prawem-ue,wiadomosc.html