niedziela, 18 października 2015

Wielka podróż




Wielkim przeżyciem i odkryciem czytelniczym była dla mnie lektura Ksiąg Jakubowych, lektura nieukończona, bo ciągle do niej wracam, wciąż nie mogę jej zakończyć, tyle w niej warstw, odniesień, kontekstów.  Dla usprawiedliwienia wspomniałam o nich za to w opublikowanym niedawno artykule w ramach projektu „Mitologizacja kultury w polskiej i iberyjskiej twórczości artystycznej”, nawiązuję do nich często podczas wykładów dedykowanych wielokulturowości.  
 Ogromnie się ucieszyłam więc, że to właśnie Tokarczuk zasłużenie otrzymała niedawno nagrodę Nike. Bardzo podobał mi się jej artykuł „Miałam sen” (GW 19-20 IX 2015), który pozwoliłam sobie zacytować moim studentom rozpoczynając kolejny cykl wykładów „Europa na skrzyżowaniu kultur” wprowadzając ich  w kulturę islamu i niejako spełniając sen, w którego konwencji pozostaje wspomniany artykuł.
 Tym bardziej zdumiało mnie to, co wokół Tokarczuk dzieje się w Internecie. Żyjemy w czasach, gdy nasi studenci wyjeżdżają na studia w ramach wymian międzynarodowych typu Erasmus, gdy do nas przyjeżdża wielu studentów i wykładowców także w ramach międzynarodowej wymiany. Jednocześnie pokazujemy światu i sobie, jak bardzo jesteśmy zamknięci na inne kultury, jak bardzo nie potrafimy krytycznie spojrzeć na samych siebie i przyznać się do swoich błędów. Tak niewiele potrzeba, by w tym świecie żyło się łatwiej, wystarczy, że zamiast ukrywać historię uczylibyśmy się na tym, czym nas doświadczyła. Tak niewiele i aż tyle, jak się okazuje.     
Stworzyła Pani wielkie dzieło, Pani Tokarczuk, opisując tak wirtuozersko wielokulturową dawną Polskę, szkoda, że teraz gdy tak wiele kultur zderza się ze sobą, ich przedstawiciele szukają przeciwstawieństw, a nie podobieństw i uzupełnień.  

piątek, 16 października 2015

Pocztówka z Belgradu




Wróciłam niedawno z miasta na skrzyżowaniu kultur, miasta « na styku wpływów Wschodu i Zachodu, Południa i Północy », jak piszą o Belgradzie przewodniki. Ponieważ powodem serbskiej eskapady była konferencja, miasto zobaczyłam spod klosza, wedle trasy lotnisko-hotel-restauracja, po drodze mignęła  piękna cerkiew Św. Sawy (Hram Svetog Save), w tle szaro-bure bunkrowate zabudowania, wśród nich, jakby przypadkiem spadły z innego świata, – pojedyncze szklane biurowce. Nawadniane trawniki wokół nowoczesnych budowli i wyschnięte połacie kukurydzy przed lotniskiem.






 Wokół życzliwi ludzie i smaczna kuchnia przy skocznej, bałkańskiej muzyce. Nad miastem jednak unosi się jakiś niepokój i trudna do określenia i zdefiniowania niepewność, jak na zdjęciu poniżej  



- przy wejściu do centrum handlowego, najpierw w progu wita ochrona, a nalepka z przekreśloną bronią nie nastraja relaksacyjnie.
W samym mieście - imigrantów, których tam miało być tak wielu, właśnie ze względu na położenie Serbii, jakoś nie widziałam, pewnie poruszają się o innych porach, innymi trasami, odczuwa się jednak, że są. I wygląda na to, że Europa bardziej się boi ich, niż oni obawiają się niegościnnej Europy. Ufni, że otrzymają pomoc, pukają często do zamkniętych drzwi.