poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Eco-driving, czyli daleko zajedziesz, mało spalisz


Z dziką satysfakcją spoglądam na wskaźnik paliwa zużytego w przeliczeniu na 100 km. Udało się! Żarłoczne auteczko obciążone wszystkim, co niezbędne (czytaj: wszystkim, co się zmieściło) przejechało z połową baku na drugi koniec Polski i nie wołało dokładki. W drodze powrotnej podobnie. Wreszcie wymierny dowód na to, że kurs eco-drivingu, który onegdaj zrobiłam coś rzeczywiście dał. Bo w mieście jakoś się tego specjalnie odczuć nie dało, ale na trasie! Mało, że auto dużo mniej spaliło, to jeszcze świadomość, że nareszcie udało mi się rzeczywiście, a nie na papierku, wejść w rolę eco-kierowcy. A zasada prosta: "ciężką nogę" zastąpić miękką, delikatną jazdą, jeśli to możliwe jedziemy bez hamowania, prędkość redukujemy silnikiem, ale przede wszystkim ruszamy szybko, możemy "przydusić" na starcie po to, by tę prędkość "rozkulaną" wykorzystać i jak najszybciej wejść na jak najwyższy bieg. Samochód dociążony dziećmi, zwierzętami i walizkami nie kusi do rajdowej jazdy, zatem dość szybko popada się raczej w usypiający błogostan przypominający nieco znużenie, które dopada nas w monotonii autostrady. Ważne przed wyjazdem: sprawdzić ciśnienie w oponach, zmniejszyć opory powietrza (okna zamknąć, nie wozić niepotrzebnego bagażnika na dachu, itp.). Poza oszczędnością paliwa i pieniędzy, jest też korzyść niezwykle ważna: jedzie się bezpieczniej, bo więcej czasu mamy na obserwację drogi i na właściwe zareagowanie w razie niespodzianek na drodze ( a tych niestety, zwłaszcza w postaci dziur, na naszych polskich trasach nie brakuje). I korzyść ostatnia : skoro już wybraliśmy auto, a nie inny bezspalinowy środek lokomocji, to w tym przypadku generujemy mniej spalin niż przy tradycyjnej jeździe, ale też mniej zużywamy samochód. Szerokiej i gładkiej drogi przy wakacyjnych powrotach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz