niedziela, 29 stycznia 2012

Sfotografować muzykę...

autor fotografii - Robert Mierzwicki (z podziękowaniem) 
Jak się dobrze przyjrzeć to można ją usłyszeć bez dźwięku. Szczególnie jeśli tych fotografowanych ludzi słyszało się w tych fotografowanych miejscach. Kiedyś na koncercie się zastanawiałam, co zostałoby z muzyki, której własnie słucham, gdyby nagle wyłączyć nagłośnienie albo, jak w niemym kinie, całkiem odłączyć dźwięk. Wykrzywione w grymasach emocji twarze muzyków i publiczności. Jedni zastygli w zasłuchaniu, drudzy zasłuchani w tym, co przez nich przepływa. I sceneria współtworząca kontekst, w którym płynie muzyka. Jedni tworzą muzykę, drudzy jej słuchają, ktoś jeszcze ją utrwala dźwiękowo lub ... fotograficznie. Jak tu:
http://www.flickr.com/photos/robby_pl/page8/ Słyszycie to granie? 

piątek, 27 stycznia 2012

Gotowała sroczka kaszkę... Dietetycznie

albo jak podaje inna wersja tej wyliczanki -
  gotowała sroczka jagiełki...
gotowała, temu dała do miseczki, temu do kubeczka
temu na spodeczek, tamtemu na łyżeczkę, a temu łepek urwała i ... poleciała.

Znacie ? Przypomniało mi się to dziś, gdy w lodówce echo, do sklepu się iść nie chce, bo zimno za oknem, przez internet już za późno, na dziś nie przywiozą, a w spiżarni kasza jaglana. Kiedyś w przypływie szczególnej dbałości o zdrowe moich małolatów tę kaszę kupiłam, ale jakoś im nie podeszła. A może zrobiłam z nią coś nie tak? Jakaś bezpłciowa była.
Dziś, gdy o niej zupełnie zapomnieli, a do spiżarni co rusz tuptali z nadzieją, że coś tam wyszperają naważyłam kaszki. Jak się to kolokwialnie mówi - tak na oko, improwizując całkowicie, bo punktu zaczepienia jakoś nie miałam. Wyszło pysznie i podobno zdrowo, a dzieciaki myślały, że to manna, tyle, że najstarszy zdradził, iż manna chyba nie, bo cały zapas z szafy wykorzystał na ... chodnik (prowadzący do przystani w makiecie, którą z zapałem buduje).

Jak zrobiłam kaszkę nie-mannę? Przede wszystkim trzeba zacząć od opłukania ziaren (tak samo należy postępować z ryżem) i wybrania drobnych innych ziarenek, które kaszą jaglaną nie są, a niekiedy trafiają się w niej nie wiadomo skąd. Potem - postępujemy wg naszych upodobań- można podgotować kaszkę w garnku do gotowania ryżu, jeśli się takowy posiada, albo gotować ją jak kaszę gryczaną w wodzie w proporcjach: dwukrotność wody w stosunku do kaszy i pilnować, by się nam nie przypaliło, mlekiem lub wodą od czasu do czasu podlewając. Po jakimś mniej więcej kwadransie, gdy kasza zmięknie, można dosypać np odrobinę cukru cynamonowego, albo np. waniliowego, by dodać kaszce wyrazu. Przed podaniem można dorzucić np. miód, albo konfiturę, albo odrobinę soku.


Kaszę jaglaną wytwarza się z prosa, jednego z najstarszych i najzdrowszych zbóż, zawiera krzemionkę i witaminę B, służy stawom, włosom, skórze i paznokciom, jest zalecana w diecie bezglutenowej i w kuracjach odchudzających, regeneruje organizm i wzmacnia naczynia krwionośne, pozytywnie wpływa na układ nerwowy. Podobno właśnie z kaszy jaglanej greccy bogowie przygotowywali ambrozję...
No to jedzmy jagiełki, będziemy piękni i zdrowi :-)

środa, 25 stycznia 2012

Poświątecznie

Święta minęły, ale zima za oknem dopiero się zaczęła. Złotowłosa powróciła do świątecznych lektur. Idąc za sugestią zaprzyjaźnionej autorki (będącej żywym dowodem, że autor dobrej książki wcale nie musi być martwy) podsunęłam Małej to:
Był mroźny poranek. Kraina Mikołajów drzemała cichutko, pomrukując od czasu do czasu. Mikołajkowe chatki wypuszczały kominami kłęby bajek i pochrapywały smacznie pod puszystą pierzyną śniegu...
- Tak bajkowo się zaczyna Opowieść o choince w tomiku Bajki z Kraju Mikołajów, autorka - Anna Sójka. Dalej jest równie bajkowo. Dobra rekompensata za świąteczny brak śniegu.
Teraz pora uporać się z usychającymi kikutami zapomnianych choinek. Podobno idą coraz większe mrozy, można choinkę pociąć na osłony dla hortensji na przykład. Jednym będzie ciut cieplej, a drugie się jeszcze poczują do czegoś potrzebne.  
P.S. Autorce książki dziękuję serdecznie za udostępnienie fotki okładki 

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Rok Smoka

Cała Azja świętuje dziś nadejście Roku Smoka. Starzy Chińczycy powiadają, że dziecko, które narodzi się właśnie pod takim znakiem będzie miało szczególne powodzenie w życiu, zwłaszcza w jego zawodowym aspekcie, co wiąże się z dobrobytem dla całej rodziny. Zważywszy, że taka okazja trafia się raz na dwanaście lat, zanosi się na orientalny baby boom. Jedno jest faktem niezmiennym - znak smoka w astrologii chińskiej jest znakiem bardzo silnym, patronuje mu sam cesarz. Wszystkim, szczególnie tym narodzonym w 2012, życzę zatem wszelkiej pomyślności!  

czwartek, 19 stycznia 2012

Podziękowania

Kochani,
utknęłam na dobre na 17. miejscu (na 729 w tej kategorii) w konkursie Blog Roku 2011 i pewnie wyżej się jeże już nie wdrapią ( o ile nie spadną). Walczyły dzielnie i tak naprawdę ten konkurs już wygrały. Można bardzo wiele wygrać nawet, jeśli nagrodę wręczają komuś innemu. Wygląda na to, że "jeże" są jednym z nielicznych blogów, które bez olinkowania i tysiąca fanów na fb i nk weszły tak wysoko. Wszystkim, którzy na "jeże" zagłosowali i je tu odwiedzili bardzo dziękuję, a przed jeżami zadanie z 1%, (nr KRS Polskiego Stowarzyszenia Chorych na Hemofilię znajdziecie na grzbiecie jeżyka), oby i tu spisały się równie dzielnie. 
Dzięki raz jeszcze!


P.S. autor rysunku - Błękitny Książę


środa, 18 stycznia 2012

Wielkie kroki małych łapek

Moi Drodzy,
mimo niewielkich rozmiarów nasze kolczaste wspięły się całkiem wysoko - są na 17. szczeblu, co jak na stwory przy ziemi z noskiem w liściach żyjące jest wynikiem znakomitym. Nawet jeśli już więcej z siebie niczego nie wycisną i wyżej nie wgramolą, to i tak, dzięki Wam, swoje zadanie wykonały. Pokazały, tak mi się przynajmniej wydaje, że jeż jeżem, ale bagaż, który między igiełkami i wierszami mają ukryty wcale nie musi utrudniać im życia, wręcz przeciwnie, może być tym, co je wyróżnia, a świat byłby przecież nudny, gdyby wszyscy byli do siebie podobni.
Mamy przed sobą ostatnią prostą do pokonania, jeżom przygotowałam już kolejne zadanie, (ale o tym napiszę najwcześniej jutro, gdy Błękitny Książę mi nieco pomoże) i ważne, by jeże pokazały je jak najszerszemu gronu.

Pamiętajcie, że w konkursie Blog Roku 2011 głosować na jeże można już tylko do jutra na numer 7122, wpisując w treści   I00159 (I jak Irena zero zero sto pięćdziesiąt dziewięć). Koszt SMS to 1,23zł brutto. Dochód z SMS-ów zostanie przekazany na turnusy rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych. 



wtorek, 17 stycznia 2012

Nieziemski

Odwiedziłam wczoraj znajomą w jej miejscu pracy, dopijałyśmy właśnie poranną kawę, by nabrać rozpędu na ospały, śnieżny dzień, gdy wszedł On. Brzmiał nisko, głęboko i czysto. W korytarzu powiedział dźwięczne "dzień dobry!", a zaraz potem naszym oczom ukazała się drobna istotka, w typie femme-enfant. Gdy otworzyła usta, wydało się. On naprawdę należał do niej, choć wydawało się, że są kompletnym przeciwieństwem. Jej kruchość i jego siła. Coincidentia oppositorum, zbieg przeciwstawień. Ten głos, który dominował ją całą. Głos zupełnie jak z jazzowej paryskiej kawiarni. Przyszła w banalnej sprawie, a gdy mówiła, trudno było skupić się na treści. Ciekawe, czy ona z Nim gdzieś występuje, śpiewa, czy też w świeżości swojej nieświadoma jest swego wielkiego atrybutu. Nie śmiałam zapytać. Wolałam słuchać i wykrztusiłam tylko, gdy już wychodziła, ciche "do widzenia!". Zabrzmiało jakoś chropowato i przyziemnie...

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Człowieki i ludzie, jeżyki i jeże

Miała być dziś kolejna bajka od Złotowłosej (podobno o rodzince Hello Kitty), ale dziecię jeszcze jej nie ukończyło, będzie później. Ale jak bajki, to bajki. Oto kolejna:

Był sobie raz mały Jeżyk Igiełka. Mieszkał na skraju zielonego lasu z siostrzyczką, braciszkiem i rodzicami. Bardzo lubił baraszkować z rodzeństwem i innymi zwierzątkami. Lecz pewnego dnia okazało się, że nasz Jeżyk, choć bardzo szybko biega, to równie  szybko… staje się niebieski. A to dlatego, że gdy się choć odrobinę uderzy i nie weźmie lekarstwa, to zaraz robią mu się siniaczki. Na dodatek, niestety, nasz Jeżyk bardzo nie lubi swojego lekarstwa, bo trzeba je podawać igiełką. I mimo że nasz Jeżyk, jak na jeża przystało, sam ma kolce, to na widok igiełki zwija się w kuleczkę. Na nic tłumaczenia, prośby i starania. – Jeżyku, to naprawdę nie boli! Zobacz, twoje kolce są przecież dużo większe! –   wyjaśniają mama, tato i rodzeństwo. A Jeżyk ciągle swoje. Gdy tylko igiełka z lekarstwem pojawia się na horyzoncie, Jeżyk hop w kuleczkę i kolce do góry! – Nie dam się ukłuć, nie dam! A sam ma kolce tak ostre, jak niedźwiedź pazury. 
 Aż pewnego dnia nadleciał Komar Kłujaczek i woła: Jeżyku, jakiś ty słodki, a dziabnę cię tu i tam, no chodź, a masz! I nim się Jeżyk w kuleczkę zwinął, Komar myk – w sam czubek nosa. Aj! Aj, aj! – zapiszczał Jeżyk. – To ja już wolę moje lekarstwo! Igiełka z moim zastrzykiem nie swędzi, mama zawsze mnie uprzedza, gdzie mnie ukłuje, i na dodatek przestaję się robić niebieski. A teraz co? Mam bąbla na nosie, swędzi i puchnie, ale najgorsze jest to, że ten komar nawet mnie nie zapytał, czy można…   Od tej pory Jeżyk sam chodzi do mamy po lekarstwo, gdy tylko poczuje, że zaraz zrobi się znów niebieski. I bardzo nie lubi komarów.

*
Tekst ten napisałam jesienią 2010r, dla biuletynu Polskiego Stowarzyszenia Chorych na Hemofilię jako Bajkę o Jeżyku Igiełce i Komarze Kłujaczku, zanim jeszcze zaprzyjaźniłam się z naszymi ogrodowymi jeżami i sądziłam wtedy, że w moim otoczeniu jest tylko ten jeden Jeżyk, z którym toczę codzienną walkę na igiełki. Potem pokazał się nam nasz ogrodowy jeż prawdziwy ze swoją rodzinką… resztę znacie.  

sobota, 14 stycznia 2012

Jak Wam się podoba

Jak się powiedziało a... to trzeba być gotowym na następne litery alfabetu. A jak się coś robi i wydaje się nam, że się działa w słusznej sprawie, to należy o tym powiedzieć innym. A skoro już piszę, bo lubię -  to cieszy, gdy ktoś czyta, bo mu się podoba. Zatem zuchwale zgłosiłam to moje pisanie do konkursu blogów polskojęzycznych, szczegóły tutaj:
  
Przede wszystkim jednak ten konkurs jest ciekawą okazją do poczytania tego, co i jak piszą inni. A sporo tam perełek napisanych przez ludzi patrzących na świat z szeroko otwartymi oczyma. I chyba jedyna okazja w roku, gdy blogi z różnych portali można zobaczyć obok siebie.  Spójrzcie sami: http://www.blogroku.pl/
A ja muszę się Wam do czegoś przyznać. W pierwotnym zamyśle chciałam pisać bloga o nieuleczalnej chorobie mojego dziecka i o tym jak (nie)dajemy się chorobie. Z czasem jednak uznałam, że tego choróbska mam na co dzień po dziurki w nosie i właśnie na nosie mu zagram. Wbrew temu, co mi onegdaj radzono - że powinnam zająć się tylko dzieckiem i jego chorobą,  odpuszczająć inne swoje życiowe plany, marzenia i zadania. Nie odpuściłam. Czasem tylko dopuszczam choróbsko do głosu, ale po to, by je oswoić i poszukać w nim pozytywnych doświadczeń. Gdyby nie choroba mego syna, nie poznałabym wielu wspaniałych ludzi, którzy i mnie, i jemu pokazali, że im trudniej, tym łatwiej, a życie jest po to, by się nim cieszyć, bo człowiek cokolwiek by myślał, nie jest sam na tej naszej kolorowej planecie, choć o tym często zapomina generując subgatunek człowieków. Dlatego tutaj pokazuję tylko poezję mojego życia, taką jego różową,  bajkową stronę, prozę mam wtedy, gdy nie piszę, a dzieciaki się biją i kłócąca, jak to dzieci.
Ważne, by nasze problemy nie przysłoniły nam świata, by obok prozy życia znalazło się w nim miejsce na poezję.


*

Jeszcze nie do końca radzę sobie ze stroną techniczną bloga, ale co tam, errare humanum est, a rzeczą b(l)ogów dzielić się.
Decyzją jury konkursu (ostateczną, jak napisano) blog "Człowieki i jeże" przekwalifikowano do kategorii "ja i moje życie" i nadano mu numer 

I (jak Ironia) 00159
Nazywam się I00159 .     

Do 19 stycznia br. można na "jeże" głosować wysyłając sms na numer 7122, w treści podając numer bloga. Koszt SMS to 1,23zł brutto.

Uwaga! W numerze bloga znak "0" to cyfra zero. Pamiętajcie także, aby nie wstawiać w SMS spacji!

Dochód z SMS-ów zostanie przekazany na turnusy rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych.

Wszystkim, którzy ten blog czytają i wszystkim, którzy na niego głosują, bardzo dziękuję za to, że nie piszę go szuflady.  

Bajka Złotowłosej

Najmłodsze dziecię moje, co ledwo pióro trzymać się nauczyło, napisało dziś bajkę. Oto i ona:

Miś Puchatek kupił miód.
Ale jest przeterminowany.
Nie wiedział, jak uratować ten miód, zadzwonił do Prosiaczka. 
- Co tu robić? Mój miód jest przeterminowany!
- To po prostu go nie jedz!
- Ale to mój ulubiony przysmak!
- Wiem, ale kup sobie nowy, bo zachorujesz!
- Aha, dziękuję!


Ciekawie skąd ten watek przeterminowania? Czyżby nasza pizza sprzed tygodnia tak zapadła w pamięć? Ważne, że zainspirowała. Zobaczymy, o czym napisze w następnej bajce, bo pewnie na jednej się nie skończy, już widzę, że mi ubyło karteczek na biurku... 

czwartek, 12 stycznia 2012

Kubek i filiżanka


Ten film ma właściwie dwóch głównych bohaterów: starszą panią, której wytworny świat odchodzi razem z kulturą jej pokolenia i psa, którego obecność w kadrze zapowiada wydarzenia decydujące o losie jego pani. Oboje łączy odstawienie do lamusa za sprawą syna bohaterki głównej i obecnej opiekunki psa zarazem. Film bardzo wielowarstwowy. Traktuje między innymi o dojrzałej, niezgorzkniałej samotności, ale też o przezroczystości, z jaką (nie)postrzega się starszych ludzi, o (nie)umiejętności wychowania młodego pokolenia, o zdobywaniu kolejnych terytoriów, o miłości macierzyńskiej i nie tylko. I świetna scena na początek, kiedy to nobliwa staruszka traci cierpliwość wobec chamstwa przyjmującej ją lekarki i odpowiada jej w takiej samej, równie chamskiej konwencji, pewnie wtedy zostaje zauważona. Ze swego pięknego, choć popadającego w ruinę domu "babcia, która ma hyzia" na jego punkcie, właśnie wykurzyła ostatnich lokatorów z kwaterunku, ale dzięki temu nie odnajdzie oczekiwanego świętego spokoju. W końcu, gdy sama zadba o to, by znalazł się ktoś, by podać jej herbatę i tak nie będzie wiedział, że zwykle pijała ją w filiżance.
 „Pora umierać”  Doroty Kędzierzawskiej.
Każdy z nas będzie kiedyś „przezroczysty”.  

środa, 11 stycznia 2012

Mały błękitny książę

dość długa, ale ważna opowiastka nie tylko dla dzieci

Dawno, dawno temu, a dokładniej w 1904 roku, za górami, za lasami dalekiej Rosji przyszedł na świat długo oczekiwany chłopczyk, któremu dano na imię Aleksy. Miał już cztery starsze siostry, ale jego rodzicom bardzo zależało, by mieć synka. Potrzebowali następcy tronu, a mógł nim zostać tylko syn. Narodziny chłopczyka obwieszczono światu 300 salwami w powietrze, car ogłosił amnestię, a zasłużonym rozdawał nagrody pieniężne i odznaczenia. Niebawem odbyły się huczne chrzciny maleńkiego Aleksego, a wśród chrzestnych znalazł się następca brytyjskiego tronu, książę Windsoru (mama dzieciątka, Aleksandra Fiodorowna była bowiem wnuczką królowej Wiktorii).
Jednakże radość z męskiego potomka nie trwała długo, przytłumiła ją wieść o tajemniczej chorobie carewicza. Jego matka bardzo tę wiadomość przeżyła. W efekcie zaczęła nadmiernie troszczyć się o chłopca, zaniedbując pozostałe dzieci. Najpierw starała się co prawda ukryć chorobę syna przed poddanymi, ale potem sama popadła w depresję i pogrążyła się w mistycyzmie, z czego sprytnie skorzystał syberyjski mnich Rasputin. 
Ku zdumieniu medyków mnich z Syberii wielokrotnie „uzdrawiał” carewicza, nawet na odległość – przez telefon, czy telegraficznie, budząc jednak niepokój na carskim dworze, z wyjątkiem carowej, wdzięcznej za pomoc synowi. Aż wreszcie nadszedł bardzo niebezpieczny moment w chorobie chłopczyka. Miał wtedy osiem lat, podróżował właśnie do carskiej rezydencji myśliwskiej w Spale. Być może wstrząsy w kolasce, którą się poruszał, sprowokowały krwotok i w efekcie sprawiły, iż chłopiec znalazł się w agonii. Zrozpaczona matka ponownie zwróciła się do Rasputina, a ten zapewnił ją telegramem, że chłopczyk wyzdrowieje. I tak się rzeczywiście stało.
Wkrótce carewicz znów dzielnie uczestniczył w oficjalnych uroczystościach, między innymi świętował trzechset-lecie dynastii Romanowów, jednakże często nie mógł poruszać się o własnych siłach. Krwotoki nawracały, a carewicza noszono. 
Choć od momentu ujawnienia choroby Aleksego następstwo tronu znów było niepewne, a wtajemniczeni drżeli o życie carewicza, w całej tej sytuacji dobrze odnalazł się sam car Mikołaj, który obok zajęć wynikających z jego obowiązków monarszych lubił cieszyć się scenami z życia codziennego i namiętnie je fotografował. Dzięki temu na fotografiach** utrwaliły się nie tylko obrazy familijne, ale także wspaniałe wnętrza pałacu w Liwadii na Krymie nad ciepłym Morzem Czarnym, gdzie carska rodzina zwykła spędzać Wielkanoc (to tam właśnie kultywowano zwyczaj, według którego dwie osoby spośród zebranych dostawały w prezencie słynne zdobione złotem i brylantami jaja od jubilera Fabergé). Gdy chłopiec nieco podrósł, ojciec postanowił sukcesywnie wdrażać go w obowiązki państwowe – w galowych mundurach wspólnie wizytowali oddziały wojskowe, brali udział w posiedzeniach i polowaniach. Szwajcarski guwerner, Pierre Gilliard***  uczył Aleksego przede wszystkim samodzielnego dbania o swoje bezpieczeństwo i wyzwolił spod nadmiernej opieki matki.
Życie w carskim pałacu zależało w dużej mierze zarówno od humorów, jak i stanu zdrowia „Promyczka”, jak pieszczotliwie nazywano bardzo żywego i psotnego Aleksego. Wyjątkowo rozpieszczany carewicz ani myślał o nauce i etykiecie, w głowie były mu psoty i zabawy. Nie zawsze jednak mógł się bawić z siostrami. Zabraniano mu na przykład uwielbianej przez siostry gry w tenisa, czy jazdy na rowerze, zaś większość czasu spędzał pod kontrolą wyznaczonych przez matkę marynarzy. Głównym aniołem stróżem (w latach 1907–1917) był marynarz Kola Dieriewienko; jego misją było nieustanne asekurowanie chłopczyka. Jednakże Dieriewienko zrezygnował z powierzonego mu zadania w momencie abdykacji cara. Jego miejsce zajął bardzo Aleksemu oddany marynarz Klemens Nagorny, który troskę nad chorym chłopcem przypłacił życiem. Sam carewicz zginie niedługo potem i to nie hemofilia, ale historia odpowiedzialna jest za jego męczeńską śmierć. O jej szczegółach traktuje film Frederica Mitterranda pod tytułem Mémoires d’exile (Pamiętnik z wygnania). Zresztą car Mikołaj próbował ratować życie rodziny powierzając ją opiece brytyjskich krewnych, ale ze względów politycznych azylu mu odmówiono. Kiedy zaś niemiecka część rodziny upomniała się o losy carewicza i jego sióstr, było już za późno. 17 lipca 1918 roku karty historii zapełniły się tragicznymi wydarzeniami w Jekaterynburgu.
W 2000 r. Kościół prawosławny ogłosił carewicza Aleksego świętym męczennikiem, jego święto obchodzone jest 17 lipca. Przeprowadzone w 2008 r. badania genetyczne potwierdziły autentyczność odnalezionych w 2007 r. ciał dzieci cara Mikołaja II, w tym carewicza Aleksego, kładąc tym samym kres egzystencji fałszywych Aleksych.
Królewska hemofilia nie kończy się na carewiczu Aleksym, na hemofilię chorowali też inni potomkowie królowej Wiktorii, a że potomków miała wielu i zasiadali na tronach wielu krajów, pozostaje nam dziś dokładnie się przyjrzeć własnym drzewom genealogicznym…

Obok mnie właśnie zasnął i słodko śni. Mój mały błękitny książę.

---
*. Cytat pochodzi z książki Gudrun Ziegler, Tajemnice rodu Romanowów, Warszawa 2000, s. 274.
**. Fotografie z życia carskiej rodziny można zobaczyć pod adresem: http://www.alexanderpalace.org , a także : http://www.alexanderpalace.com/
*** Pierre Gilliard dobrowolnie towarzyszyć będzie carskiej rodzinie w najtrudniejszych momentach, po wybuchu rewolucji, a swoje wspomnienia spisze i wyda jako Le tragique destin de Nicolas II et de sa famille (Tragiczne losy Mikołaja II i jego rodziny).

P.S. Tekst ten napisałam onegdaj dla biuletynu Polskiego Stowarzyszenia Chorych na Hemofilię http://www.idn.org.pl/hemofilia/biuletyn.html przytaczam go i tu, bo małe książątka ciągle nie mogą się doczekać właściwego leczenia, ale o tym nie teraz, może kiedyś później.     

wtorek, 10 stycznia 2012

Powidoki


Trudno było w minionym tzw. świątecznym czasie o taką tradycyjną, zimowo-gwiazdkową atmosferę. Zabrakło skrzypiącego pod butami śniegu, fraktali malowanych mrozem na okiennych szybach i takiego przyciszenia ulicznego gwaru, jaki powoduje śnieżna poduszka widząca nad gwarnym miastem. Jeszcze gdzieniegdzie podbarwiają świat kolorowe lampki świątecznych girland, ale to wszystko jakieś nie takie, jakieś tylko zimopodobne. Lada moment znikną ostatnie choinki, na które wypadło, że zostaną bożonarodzeniowo wybrane. Gdy spojrzeć na oświetloną choinkę półprzymrużonymi oczami pojawiają się zabawne gry rozciągniętego w smugi światła. Może chociaż tyle zostanie nam w pamięci po bezśnieżnych świętach – powidok mrugających lampek na zielonym drzewku.   

P.S. Strzemińskim fotografii to ja raczej nie jestem, na fotce wyszła tylko poświata :(. Może powinnam namalować? 

niedziela, 8 stycznia 2012

Haiku na Nowy Rok

z komentarzy nadesłanych mailowo:


ściga się pociąg
ze słońcem zachodzącym
na skraju świata

沈む陽と
競うや 線路の
果てまでも

                   Yōseki

sobota, 7 stycznia 2012

Puls Barnesa

Nie czytałam nic Barnesa od czasu Papugi Flauberta. A to także miłośnikom Madame Bovary i jej autora polecam bardzo. Tym razem Barnes w opowiadaniach. Różnych. Można przeczytać jedno, można wszystkie. W każdym człowiek, jego natura i jej oblicza. Cielesność i  refleksyjność jednocześnie. Opowiadania rozmaite. Każde tętni dobrą stylistyką. Julian Barnes, Puls.

czwartek, 5 stycznia 2012

Pod psem

Nie wiem jak Wy, ale ja dość już mam tej jesieni za oknem w styczniu. Nocą nie można zasnąć, bo wieje, rano nie chce się wstawać, bo pada i ciemno. Pogoda pod psem. Właśnie, zastanawia mnie czasem dlaczego psy tak często trafiają do negatywnych wyrażeń, typu pieskie życie, czy wspomniana pogoda pod psem. Dopóki sama nie stałam się właścicielką kudłatego czworonoga, o psach myślałam najczęściej wtedy, gdy któreś z dzieciaków wdepnęło w to, czego pies sam po sobie nie posprząta. A teraz mamy przy sobie psisko jak bajkowy Clifford - psiak, który urósł z miłości. I właśnie przed sylwestrem poradzono nam, by naszej psicy podać coś na uspokojenie mimo, że w okolicy żadnych wystrzałowych imprez nikt nie organizował. Ale ponoć psy słyszą hałas 10 razy głośniej, a niektóre odbierają go już w progu bólu. Nakarmiłam więc psa tabletką uspokajającą, ale na spacer wyjść się nie udało. Wystarczyło, że w okolicy, gdzieś całkiem daleko grzmotnęła petarda, psica z podkulonym ogonem zwiewała do domu i nawet niezbędnych potrzeb fizjologicznych zrobić nie chciała. Synek wczoraj wyczytał, że w Sylwestra zwiały komuś dwa berneńczyki, do dziś nie wróciły. Tak to już się w tym psim świecie poukładało – człowieki miast do siebie przywiązują latem psa do drzewa i porzucają, zimą zaś bawią się tak, że zwierzaki czują się jak na froncie, nie wiedzą tylko, po której stronie barykady się znalazły…  Ot, pieskie życie.

środa, 4 stycznia 2012

Szacun? Szacun!

I oto zadzwonił do mnie człowiek z działu obsługi klienta wspomnianych wczoraj delikatesów internetowych, kajał się biedaczek i w piersi bił do bólu, a pizzę nową natychmiast chciał przywieźć. Tylko, że ja już po wczorajszej kolacji jestem. Zaproponował, że ją  dorzuci do następnego zamówienia, wolałam, by raczej jej równowartość dodał do konta klienta w poczet przyszłych zakupów niż z jedną pizzą się przez miasto telepał. Ale nie o wartość pizzy tu chodzi, a o zasadę, by klienta i sprzedawany mu towar "poważać", bo jak klient poważany nie jest, to na zakupy więcej nie przyjdzie. A tak - dalej mogę dla wygody własnej i rodziny robić zakupy w ulubionym internetowym sklepie, a nie w korku tkwić i przez zatłoczone miasto się z zakupami przedzierać, o wnoszeniu pakunków nie wspominając. Może tylko uważniej zerknę na datę ważności, mimo wszystko.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Z poważaniem

Zamówiłam dziś, jak czasem mi się zdarza w zabiegane dni, zakupy spożywcze przez internet. W tym także kolację, a konkretnie pizzę. A właściwie kilka pizz (?), takich samych, żeby kłótni przy stole uniknąć. I oto jedna trafiła się z dodatkiem specjalnym, gratis miała pleśniowy kożuszek, a serowa nie była. Zaryzykowałam podgrzanie, ale nie pomogło w ratowaniu mojego akurat dania, inni biesadnicy dzisiejszego wieczoru mieli nieco więcej szczęścia. Sprawdziłam post factum datę na kartoniku - o madre! 09/11. Pizza grubo z zeszłego roku! Nie zaryzykowałam konsumpcji, ale za to reklamację skrobnęłam. Przyłapał mnie na pisaniu żalu nad moją niedoszłą pizzą mój syn pierworodny i pyta: "mamo, a napisałaś "z poważaniem?" Bo jak tak nie napiszesz, to nikt cię nie potraktuje poważnie i nie przeczyta!".
No to żegnam Was dziś sierioznie:
Z poważaniem.
Be.          

niedziela, 1 stycznia 2012

Mistrz bez Małgorzaty

Znalazłam zimową lekturę na ten nasz dziwny, jesienny styczeń. Choć nie ma tu takiej tajemniczości, jakiej pełno w Mistrzu i Małgorzacie to jednak Biała gwardia urzeka pisarskim mistrzostwem. Kto by myślał o opisywaniu hortensji w swojej "małej ojczyźnie", gdy wokół wojenna zawierucha zabiera kolejne ludzkie istnienia, bo o Kijowie w czasach wojny domowej roku 1918 traktuje ta bardzo osobista powieść. A jednak te przydomowe hortensje są istotne, dla Bułhakowa na pewno. Są integralną częścią jego ulubionej krainy i punktem zaczepienia w pamięci druzgotanej wojną. Jak abażur w salonie. "- Przenigdy nie zdejmujcie z lampy abażuru! Abażur - to świętość. Nigdy przed niebezpieczeństwem nie uciekajcie szczurzym truchtem w nieznane. Śnijcie przy abażurze, czytajcie, - cóż, że zamieć wyje?"* Jak gwiazdy, które pozostaną nimi także  i wtedy, kiedy nawet cień naszych ciał i spraw nie pozostanie już na ziemi. (...) Czemuż więc nie chcemy zwrócić ku nim naszych oczu?**

Spójrzcie w górę, może mimo chmur uda się Wam zobaczyć, co pokazuje pierwsza gwiazda 2012 roku?

---
*M. Bułhakow, Biała gwardia, Biblioteka Polityki, Warszawa 2011, s.27
** ibidem, s. 279.