wtorek, 26 lipca 2011

Lektura obowiązkowa na wakacje, a raczej przed wakacjami, o przemyśle wakacyjnym traktująca


Istotą podróżowania jest przecież odkrywanie świata i siebie
Marek Kamiński

Czytam własnie reportaże Jennie Dielemans, zebrane w tomik Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym. O tej cennej publikacji czytałam w  WO (www. wysokieobcasy.pl) i w nowym miesięczniku (?) Książki. Magazyn do czytania. I w końcu kupiłam, by przeczytać. Tak jak się można było spodziewać, już po wstępnej lekturze ( na razie połknęłam tylko pierwszych 20 stron), długo się zastanowię, nim wsiądę do samolotu ( no, chyba że niczym innym sie nie da, bo za daleko), czy wybiorę w miejsca w stylu tych opisywanych we wspomnianej publikacji. Generalnie jakoś podskórnie unikałam takich turystycznych gett, gdzie za płotem skrzeczy szara  i biedna rzeczywistość będąca codziennością dla tych, którzy odświętnie ubrani w wyjściowy strój ludowy uśmiechnięci podają nam drinka. No i nie lubię zorganizowanych wyjazdów, kiedy koloryt lokalny poznać mogę tylko w wersji podanej przez przewodnika. Każdy przecież inaczej odbiera to, co widzi.
Kiedyś pewni znajomi pokazali mi ich zdjęcia z wakacji - na każdym była kawiarenka pod palmami, plaża, taka wytresowana, oczyszczona z tubylców, no i uwaga, że poza teren dla gości lepiej nie wychodzić. Dlaczego? Bo tam dalej za hotelowym płotem brudno, biednie i brzydko pachnie. A przecież gość hotelowy zapłacił, by wszędzie było ładnie, czysto, pachnąco. I tylko nie mogę sobie przypomnieć skąd były te ich zdjęcia, takie parasole, kawiarenki, palmy są w każdym cieplejszym kraju.  
Autorka "Witajcie w raju" zauważa, że większość pieniędzy z hoteli all - inclusive i tak wraca przede wszystkim do Europy. Lokalsom zostają ochłapy, fura śmieci i zniszczony pejzaż. Turystyka w stylu " zapłaciłem i należy mi się" to w sumie taka inna forma kolonizacji. Wykorzystać, co się da, pochwalić się po powrocie, gdzie to się nie było, a że potem te wyeksploatowane turystycznie miejsca już nigdy tak urocze nie będą jak były przed "odkryciem", że takich nieodkrytych miejsc już prawie nie ma, to jakoś tych "turystów" nie obchodzi.
*
Oglądam uważnie nasze jezioro po minionym weekendzie, bo coś brzydko zawiewa. Na brzegu znajduję jedną padłą ukleję, potem drugą, kolejną... Pies kręci się niespokojnie, też mu coś nie pasuje... A że nas tu chwilowo nie było, zasięgamy języka u sąsiada. A on na to, że zawody wędkarskie były, że za dużo ryb na raz ludzie odłowili, część się podusiła w siatkach czekając na ważenie, by wędkarz mógł zdobyć więcej punktów... Ech, te człowieki ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz