Kiedyś, w Prowansji, zobaczyłam po raz pierwszy kwitnące pola lawendy. Równiutko, prostopadle grządka w grządkę, spływały pachnącym fioletem po nierównościach, jakie proponowała im wygrzana słońcem ziemia. W każdym mieście i miasteczku kupić można było eteryczne olejki lawendowe, lawendę w saszetkach, czy same saszetki przeznaczone do drobno pociętych kwiatuszków lawendy z tzw. zbiorów własnych. Kojący zapach był wszędzie.
Kilka lat później, imponująco wielkie, wachlarzowo rozłożone krzewy lawendy dosięgły mnie swym zapachem nad Morzem Śródziemnym, tam akurat posadzono je tuż przy nabrzeżu, przy samym wejściu do kabin prysznicowych, w miejscu niezbędnym dla wysuszonych słońcem ciał z białym nalotem soli morskiej. Lawenda rosła tak, że przechodzący nie mogli jej nie trącać, a poruszona pachniała jeszcze bardziej.
Gdy wróciłam do Polski, w ogrodzie, przy schodach z tarasu posadziłam dwa krzaki lawendy. Niebawem także moje rośliny nawet lekko muśnięte dotykiem mijającej je osoby orzeźwiającym zapachem manifestowały swą obecność. Mimo surowości naszych niektórych zim, lawendy rozrosły się dumnie. Delikatnie okrywane zimą, regularnie przycinane po zebraniu kwiatów. Gdy kwitną, oba krzaki prawie zlewają się ze sobą pozostawiając wąziuteńki przesmyk na przejście. A kwitnąc dają bardzo mało czasu na ścięcie kwiatów w ich właściwym czasie, czyli w pełni ich intensywnego zapachu. Trzeba to zrobić nim jeszcze otworzą się pąki, ewentualnie, gdy otwierają się nieśmiało. Trochę wtedy żal mi tych krzewów, ale jeśli zostawię je w ich fioletowo-kulistej harmonii, to za dzień, dwa, znikną grające wokół kwiatów owady, a w miejsce drobnych kwiatuszków pojawią się jeden po drugim przekwitłe szaro-bure ogryzki, które aż chce się wyrwać pęsetą, by nie psuły urody pozostałego kwiatostanu.
Właśnie ścięłam tegoroczną lawendę. Mało jej w tym roku, mrozy dość mocno jej dokuczyły. Większość kwiatków pocięta drobno trafi do przygotowanych już saszetek. Część żniwa pięknieje w wazoniku lawendowym fioletem kwiatków odcinając się wyraźnie od szarawej aksamitności liści i łodyg. Na rękach został mi jeszcze wonny ślad śródziemnomorskiego lata.