O tym, jak dobrze mieć dobrych sąsiadów przekonują się najczęściej ci, którym ich brak. Dzisiaj, w czasach thujowego odgradzania się od sąsiedzkiego natręctwa, sąsiedzi, przed którymi nie mamy ochoty się niczym zasłaniać, są na wymarciu. Ale jednak są. Też mamy takie płoty, zza których dzieciaki z utęsknieniem wypatrują pojawienia się sąsiada i mamy też takie, które najchętniej wzmocnilibyśmy ekranem akustycznym, zwłaszcza wtedy, gdy sąsiad podkaszarką żyłkową wytrwale ścina, a nie tylko podkasza, trawę w całym ogrodzie i robi to właśnie wtedy, gdy spodziewaliśmy się weekendowej ciszy.
Kiedy tym razem, po dłuższej naszej nieobecności spowodowanej cywilizacyjnymi obowiązkami powróciliśmy na chwilę w dzikość "posłuchać jak trawa rośnie", naszych ulubionych sąsiadów wprawdzie nie było, ale zostawili dla nas coś uprzedzając telefonicznie gdzie. I to coś czekało jedną dobę, nawet jeże, których tam też dostatek, się do tego nie dobrały, bo zapakowane było zmyślnie, choć w ich zasięgu. Okazało się, że czeka na nas... obiad. Taki bardzo wrześniowy obiad. Zupa z dyni. Nie była to jednak zupa dyniowa, jaką znałam dotąd i jaką niekiedy zdarzało mi się robić dla dzieci. To była "poważna" zupa, a że jej autorki nie znałam dotąd od kulinarnej strony ( z wyjątkiem wyśmienitych naleśników) tym bardziej jestem pod wrażeniem. I zupy, i gestu. Na dodatek dołączony był deser owocowy - jeszcze nie skonsumowaliśmy, więc go nie opiszę, a pewnie będzie tego godzien, bo już samo jego opakowanie świadczy o niezwykłej staranności osoby, która to dla nas zostawiła. Dziękujemy Ci, Ciociu zza płotu!
P.S. Przepis w drodze, gdy dotrze przez meandry zapchanej zapewne skrzynki wspomnianej Cioci zza płotu - nie omieszkam Wam przekazać, na pewno potrzebna będzie dynia, imbir i koperek.
P.S.bis I oto przepis zeskanowany przez "Ciocię zza płotu" :
Kiedy tym razem, po dłuższej naszej nieobecności spowodowanej cywilizacyjnymi obowiązkami powróciliśmy na chwilę w dzikość "posłuchać jak trawa rośnie", naszych ulubionych sąsiadów wprawdzie nie było, ale zostawili dla nas coś uprzedzając telefonicznie gdzie. I to coś czekało jedną dobę, nawet jeże, których tam też dostatek, się do tego nie dobrały, bo zapakowane było zmyślnie, choć w ich zasięgu. Okazało się, że czeka na nas... obiad. Taki bardzo wrześniowy obiad. Zupa z dyni. Nie była to jednak zupa dyniowa, jaką znałam dotąd i jaką niekiedy zdarzało mi się robić dla dzieci. To była "poważna" zupa, a że jej autorki nie znałam dotąd od kulinarnej strony ( z wyjątkiem wyśmienitych naleśników) tym bardziej jestem pod wrażeniem. I zupy, i gestu. Na dodatek dołączony był deser owocowy - jeszcze nie skonsumowaliśmy, więc go nie opiszę, a pewnie będzie tego godzien, bo już samo jego opakowanie świadczy o niezwykłej staranności osoby, która to dla nas zostawiła. Dziękujemy Ci, Ciociu zza płotu!
P.S. Przepis w drodze, gdy dotrze przez meandry zapchanej zapewne skrzynki wspomnianej Cioci zza płotu - nie omieszkam Wam przekazać, na pewno potrzebna będzie dynia, imbir i koperek.
P.S.bis I oto przepis zeskanowany przez "Ciocię zza płotu" :
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz