Na początku było miso, pasta miso. Taki gotowiec, z przezroczystego pudełka. Lub bulion dashi, taki rosołek pachnący morzem. Jasny lub ciemny. Im jaśniejszy i klarowniejszy, tym wytworniejszy. Łyżka sojowej pasty miso zalana wodą. Dobrze smakuje podana w „ryżowej” czarce. Acha, kupić miso i dashi można w sklepach z azjatycką żywnością. Potem dorzucam glony wakame. Dalej chiński makaron, najlepiej ryżowy, bo bez glutenu, więc zdrowszy ( ale dłużej mięknie). Dobrze wymieszać, zwłaszcza pastę, odczekać, aż makaron nieco spuchnie ( chyba, że użyliśmy takiego dołączonego do chińskiej zupki, wiecie, taki karbowany, jest rzeczywiście błyskawiczny) i podać na stół nakryty lnianym, polskim obrusem. Zjadam barbarzyńsko zanim wystygnie, bardzo nie po japońsku (podobno w daniu gorącym ginie smak i należy poczekać, aż nieco wystygnie). Smaczne, zdrowe, pożywne i pięknie jedzoneJ. Smakowało?
P.S. Więcej przepisów i kulinarnych historii zamieściłam tu http://www.nutritiontaoiste.com/-Polski-
Smacznych snów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz