czwartek, 30 czerwca 2011

Śledź w oleju czosnkowym, czyli pamiątkarskich historii ciąg dalszy

Zatem jeszcze słów parę o dzwoneczku. Tym z Kaszub. Ale najpierw o fokach. Przeraża mnie, że coraz trudniej o ciekawe i estetycznie akceptowalne lokalne pamiątki. Wszędzie zalew chińszczyzny obecnej nawet tam, gdzie rzekomo proponujemy turystom coś tutejszego. Na Kaszubach było podobnie. Ale wreszcie w Gdyni, w bocznej uliczce udało nam się znaleźć sklep, którego reklama mignęła nam w fokarium (www.fokarium.pl), prowadzi je stacja morska Uniwersytetu Gdańskiego. Tu co prawda było nie tyle etnicznie i lokalnie, ale tematycznie przynajmniej, no i oko było na czym zaczepić, a wydane pieniądze spożytkować na tzw. słuszny cel.  Były m.in. fajne worki z płótna żeglarskiego, koszulki dobrej jakości i cenowo sensowne, z dyskretnie nadrukowaną foczką, ponoć symbolem Helu. A do zakupów dorzucono nam ... przysmak foki bałtyckiej, czyli śledź w oleju czosnkowym. Nie wiem, czy fokom też się podaje śledzie z olejem czosnkowym, to raczej dodatek w wersji dla człowieków. Na opakowaniu napisano, że te smaczne całkiem śledzie złowiono bezpieczniejszym dla życia fok sposobem - włokiem pelagicznym. Cokolwiek to jest, jest to alternatywa dla tradycyjnych sieci, w które foki właśnie się często zaplątują i giną z braku powietrza. Tyle o fokach, później dodam jeszcze parę fotek.
Wracam do historii dzwoneczka. Otóż, żeby nie było tak pamiątkarsko tragicznie, na koniec kaszubskiej wędrówki trafiliśmy do skansenu, a przy nim był sklep. Generalnie z estetyką na bakier, ale znalazło się tam nieco ceramiki ludowej, całkiem gustownie zrobionej. I właśnie dzwoneczek. Z wypalanej gliny z delikatnym kaszubskim motywem kwiatowym. Taka ciekawa ta kultura kaszubska, a tak słabo ją promujemy. Szkoda. Dzwoneczek kupiłam. Dzwoneczki lubię. Dzwoneczki, jak anioły chronią dom. W kulturze orientalnej wiesza się je w miejscach "trudnych", blisko okna, wejścia, generalnie w tych newralgicznych miejscach, którymi dostać do domostwa może się to, czego nie chcemy. Dzwoń dzwoneczku, dzwoń ...

środa, 29 czerwca 2011

Flamingi w naturze


To właśnie wypatrywane przez nas flamingi. Najliczniej się pokazywały po naszym wyjeździe, załączoną fotkę na pociesznie dosłał francuski przyjaciel. Merci beaucoup, Capitaine!
Posted by Picasa

Flamingi, Hello Kitty i kaszubski dzwoneczek, czyli w poszukiwaniu wakacyjnych pamiątek.

Wyjeżdżając na poprzednie wakacje w niepełnym rodzinnym składzie obiecałam najmłodszej latorośli, że przywiozę jej „różowego ptaka”. Wybieraliśmy się na żagle do krainy, w której mnóstwo było różowych flamingów i jako pamiątkę stamtąd myślałam, że przywiozę jakiegoś sympatycznego pluszaczka nawiązującego do kolorytu lokalnego. A tu nici. W kraju, który szczyci się wszelkimi specialitées de la region, poza kulinariami i trunkami oczywiście, bo te nie zawiodły, niczego sensownego znaleźć się nie dało. Wszędzie zalew pamiątek made in China, nawet niestety w słodkiej Francji. A gdy w kolejnym sklepiku z suwenirami zapytałam o różowego flaminga, panienka sprzedająca odparła: różowe… to mamy z kolekcji Hello Kitty… ale flamingi? Łatwiej je było zobaczyć w naturze ...  A pluszaczka-flaminga kupiłam … w Berlinie.
Te flamingowe poszukiwania przypomniały mi się z racji niedawnych wędrówek po Kaszubach. Też szukałam czegoś lokalnego, ale o kaszubskim dzwoneczku opowiem Wam następnym razem, na razie tylko fotka


   

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Skąd się wzięły ołówki nad jeziorem


Jak widać bobra robota! On sam, po wernisażu swych dzieł skrzętnie się chowa, choć wędkarze powiadają, że ogonem o wodę hałasować potrafi niemiłosiernie i wtedy zobaczyć go ponoć łatwo. Nam dziś zdecydowanie łatwiej przyszło złowienie dwóch karasi na kolację niż jednego bobra obiektywem. Nic to, popróbujemy dalej :-).  


Posted by Picasa

sobota, 25 czerwca 2011

Reforma Schengen po polsku, czyli jak oswoić odmienność

No to dopiero będzie się działo. Wyczytałam w dzisiejszej prasie, że niebawem wygląd mniej lub bardziej europejski będzie decydował o tym, czy człeka na granicy kontrolować będą ze szczególnym podejrzeniem i groźbą granicznych kłopotów czy też nie. Niedawno moja znajoma o żydowskim pochodzeniu, ale rysach raczej arabskich, miała niemiły incydent na Bliskim Wschodzie. Gdy kupowała pamiątkę z wakacji sprzedawczyni na nią nawrzeszczała, że przynosi hańbę współrodakom, bo mało, że paraduje w krótkich spodniach, to jeszcze z odsłoniętą głową. Pomysłodawcom polskiej wersji reformy Schengen polecam dziecięcy tomik "Basia i kolega z Haiti". Dla zainteresowanych więcej informacji tutaj : http://polska-haiti.org/pl19/teksty142/basia_i_kolega_z_haiti. Co ważne, część dochodu ze sprzedaży tej książeczki trafia do Fundacji Polska-Haiti.
A tak nawiasem, seria książeczek o Basi to znakomita lektura nie tylko dla dziewczynek. Bohaterką serii jest zwykła, czasem niesforna dziewczynka ze zwyczajnymi problemami małych dziewczynek i, co ciekawe, ze zwyczajnymi rodzicami, którzy nie zawsze reagują tak, jak by chcieli. Do poczytania ku pokrzepieniu, gdy sami często nie wiemy, jak zareagować i mamy wyrzuty, że jesteśmy "niedobrym rodzicem". Ale czy rodzic doskonały jest tym najlepszym?
Więcej o serii z Basią można znaleźć tu: www.basia.com.pl  

Bonne lecture.

czwartek, 23 czerwca 2011

Brzydkie kaczątko z naszego ogrodu

A oto niespodzianka. Przygarnęłam w sklepie ogrodniczym samotną cebulkę. Jakoś nikt jej nie chciał. Leżała przy kasie przeceniona i skruszona. Pewnie nie załapała się na swój czas. No to dorzuciłam ją do moich zakupów. I o dziwo, rzeczywiście wyrosła. Kalia Capitain Romance. Teraz się pyszni w zakątku ogrodu w sąsiedztwie jeżowej gromadki. Ładnie im razem.      


P.S. Swoją drogą zbereźny to kwiat - zamiast płatków ma tzw. pochwę kwiatową, a w środku ... Pewnie dlatego taki popularny w ślubnych bukietach ;-)

Posted by Picasa

środa, 22 czerwca 2011

Gdzie się podziały nasze motyle?

Jeszcze nie tak dawno przejechanie samochodem kilku kilometrów za miasto oznaczało konieczność mycia przedniej szyby, tak była wytapetowana fragmentami skrzydeł, odnóży i innych trudnych do identyfikacji elementami ciałek owadów, które nie miały prawa  przeżyć zderzenia czołowego z samochodem. Pamiętam, jak kilka lat temu znajomy wychwalał komfort jazdy po Szwajcarii, gdzie „nawet z robalami latającymi” się jakoś uporano. Chemia ogrodowo-trawniczkowa wytłukła wszystko, co się ruszało i nie zdołało uciec. I chyba u nas niestety, po latach się porobiło podobnie. Dzisiaj raptem trafił nam się aż jeden motyl, bielinek-kapustnik chyba, jak na biologii uczono.
Nad jeziorem było już lepiej- tam ważek aksamitnie granatowych wysyp prawdziwy. I znów kukułka, i bobrów ślady.  Uciekliśmy w leśną ciszę dość wcześnie, pilnując, by korki nas nie dosięgły. I warto było. Tylko jezioro, rozświergotany las, kojąca bezcywilizacyjna cisza zakłócana pluskiem ryb i brzęczeniem owadów. I nagle łups! Młode człowieki na motorze z muzyką, głośną, na  ile maszyna pozwoli jej się przebić. I to jaką muzyką! Disco italiano! Myślałam, że wymarło to śmiercią naturalną, a tu mało, że głośno, to z szacunkiem dla makaronowej muzy, bez prześmiewczej ironii, no gdzieżby. Ale chyba psica nasza groźna im się wydała w swej ogromności, bo przyjrzawszy się jej miejsce na biwak wybrali nieco dalej. Ale i tak niosło po jeziorze.

 A motylom posadziłam w ogrodzie budleję i liatrę kłosową (liatris spicata), by poza rusałką pawikiem i zawisakiem, który onegdaj odwiedzał u nas caprifolium, gdy jeszcze obficie kwitło, przyfruwały też inne łuskoskrzydłe. A tak nawiasem, podobno co dziesiąty organizm na naszej planecie należy do rzędu Lepidoptera. Tylko dlaczego motyle widać dopiero w motylarni? Może kwiatów zbyt mało w równo przyciętych ogrodach, zdominowanych przez cmentarne thuje? Sadźmy więcej kwiatów, może będzie więcej motyli…



wtorek, 21 czerwca 2011

O olejku herbacianym słów kilka

Szukam i szukam skutecznego remedium na kleszcze, bo ich co niemiara ostatnio. I chyba znalazłam. Oprócz preparatu panko sprawdzonego, ale trudno osiągalnego ( bywa w najzwyklejszych marketach, tylko szybko znika, bo chyba poznali się na nim wędkarze J ), przypomniałam sobie o istnieniu olejków eterycznych. Naturalne i skuteczne. Melaleuca alternifolia, australijskie drzewko herbaciane ( nie mylić z krzewem herbacianym) napatoczyła mi się w tłumaczeniu etykiety szamponu przeciwłupieżowego, które onegdaj robiłam dla francuskiej firmy kosmetycznej. A tu okazuje się, że to bardzo wszechstronny olejek. Przede wszystkim antyseptyczny, pomocny przy leczeniu trądziku, opryszczki, wszelkich infekcji, sprzyja regeneracji skóry, wzmacnia odporność, no i łagodzi skutki ukąszeń owadów, ale przede owady odstrasza. Podobno... Hmm, zapach ma dość ostry, przypomina dziadkową maść na reumatyzm … No cóż, sprawdzimy, na razie dodam parę kropel do kominka aromatycznego, bo najmłodszą latorośl gardłowe sprawy dopadły. O skuteczności olejku jeszcze napiszę J.

Uśmiech jeżątka

tu miał być bardzo amatorski filmik z udziałem trzech zabawnych jeżyków, ale go nie ma, bo nie umiem go wgrać :-( . Do wątku powrócę, gdy się nauczę :-), na razie chodzę koło tego filmu jak pies koło jeża :) .


W rekompensacie za brak edycji filmiku, mailem od przyjaciół nadeszło kolejne najeżone haiku:

wiosenny ogrod
pies szczeka przy fontannie
na jeza w wodzie

inu-mo hoyu
mizu-ni ochitaru
harinezumi

犬も吠ゆ
水に落ちたる
針鼠

                                   Yōseki

niedziela, 19 czerwca 2011

Haiku o jeżach

Nadesłane sms-em od nieśmiałych komentatorów, cytuję za pozwoleniem:

w kącie ogrodu
pod listkami zwinięte
dwa małe jeże

yorisoite
kareha-no shita-no
harinezumi


寄り添いて
枯れ葉の下の
針鼠

           Yōseki               





krótko i ładnie, prawda?
A jeżyki są chyba trzy, trzeba będzie trzeciego jakoś nazwać...

sobota, 18 czerwca 2011

Znowu zwierzaki

Miało być tym razem o człowiekach, a znów na zwierzaki padło. Ale jakoś tak same w temat wchodzą. Pojechaliśmy za miasto, nad jezioro osłonięte lasem. Na szczęście pogoda dziś ludziom nie sprzyjała, mokro wszędzie, chłodniej, deszcze i burza w powietrzu wiszą, dzięki czemu ludziska raczej w domach siedziały, albo na zakupach w centrach handlowych. Idziemy wzdłuż jeziora, a tu jakiś łeb z wody na chwilę się wynurza, by krótko potem zniknąć i się nie pokazać. Widziałam dawno temu w tym jeziorze raki, ryb mnóstwo i kaczek, ale żeby takie coś z daleka fokopodobne tylko mniejsze ? Idziemy, idziemy dalej, a tu drzewko młode na wysokości ok. pół metra odłamane i jak ołówek zaostrzone. Mama, przecież to … bobry! – wrzasnął mój pierworodny – ludzie przecież tak drzew nie ścinają - zauważył. Bobry? Tutaj? A jednak. Wędkarz potwierdził. A potem zakukała kukułka. Razy kilka. Ale bajkowo się porobiło. Stokrotka zamyka już płatki do snu. Pora na bajki dla dzieci.

piątek, 17 czerwca 2011

Zupa chińsko-japońska na sposób polski podana, gdy nie mam czasu gotować, a jeść zdrowo lubię.

Na początku było miso, pasta miso. Taki gotowiec, z przezroczystego pudełka. Lub bulion dashi, taki rosołek pachnący morzem. Jasny lub ciemny. Im jaśniejszy i klarowniejszy, tym wytworniejszy. Łyżka sojowej pasty miso zalana wodą. Dobrze smakuje podana w „ryżowej” czarce. Acha, kupić miso i dashi można w sklepach z azjatycką żywnością. Potem dorzucam glony wakame. Dalej chiński makaron, najlepiej ryżowy, bo bez glutenu, więc zdrowszy ( ale dłużej mięknie). Dobrze wymieszać, zwłaszcza pastę, odczekać, aż makaron nieco spuchnie ( chyba, że użyliśmy takiego dołączonego do chińskiej zupki, wiecie, taki karbowany, jest rzeczywiście błyskawiczny) i  podać na stół nakryty lnianym, polskim obrusem. Zjadam barbarzyńsko zanim wystygnie, bardzo nie po japońsku (podobno w daniu gorącym ginie smak i należy poczekać, aż nieco wystygnie). Smaczne, zdrowe, pożywne i pięknie jedzoneJ. Smakowało?
P.S. Więcej przepisów i kulinarnych historii zamieściłam tu http://www.nutritiontaoiste.com/-Polski- 
Smacznych snów!

czwartek, 16 czerwca 2011

Maluszki, człowiek i kot

DSCF2246.JPG

Widzieliście? Długo nie dały na siebie czekać! Najpierw wyturlał się jeden, podreptał w dość gęste tuje, nazwaliśmy go Kłujaczek. Potem wyszurało się drugie kolczaste stworzonko, bardziej śmiałe i ciekawskie, ruszyło obwąchiwać kota i moją dłoń. Zostało nazwane Igiełką. Być może jest jeszcze kolejne, bo domek z igliwia całkiem spory i mógłby pomieścić ich wiele, ale więcej nic w nim nie szura, zatem może jeżątka są dwa? Najbardziej nieśmiała wydaje się ich mama ( chyba mama, bo czasem słychać mlaskanie, więc pewnie je karmi), która gdy nas widzi odwraca się na pazurzastej pięcie i pokazuje swój tył ( wcale nie zwija się w kulkę, raczej ostentacyjnie ma nas gdzieś). Mamę nazwaliśmy Madame Szpileczka. Co z tatusiem, nie wiem, raczej współmieszkamy z jednym dorosłym jeżem. Tyle o kolczastych na dziś. Jutro opowiem Wam o zdrowym żarełku. Dla człowieków ;-)    

DSCF2240.JPG

Maluszki ... mają ok 10 cm długości

DSCF2232.JPG
Maluszki mają ok 10 cm długości. Chociaż pewnie jeże mierzy się inaczej? Na (kilo)gramy może?
DSCF2229.JPG
Posted by Picasa

Posted by Picasa

środa, 15 czerwca 2011

Opowieść sąsiada o tym jak jeż(owa) do fontanny wpadł(a).

Jeżyki szurają i szeleszczą, cmokają i prychają, a pokazać się nie chcą. No to je podsłuchujemy, bo podejrzeć się nie da, a płoszyć nie chcemy. Czekamy zatem, a czekając natknęliśmy się na sąsiada, który przyznał, że całkiem niedawno ze swojej fontanny, nieużywanej na szczęście, wydobył kolczastego zwierzaka ujadaniem swojej suni na fontannowy basen naprowadzony. No to do fontanny wszedł, jeża wydobył i pod świerki  wypuścił, a ten myk, za płot. I pewnie potem zadomowił się u nas, bo jakoś do fontanny już nie wpada. W tak zwanym międzyczasie stron „jeżowych” trochę wyszukałam, by wiedzieć, z kim tak naprawdę przyszło nam ogród dzielić. No i już wiem, że jeż z jabłuszkiem na kolcach to rzeczywiście postać z bajki, bo te prawdziwe to raczej owadożerne, choć czasem i małą myszką nie pogardzą. Czego zatem ten nasz  ciągle szuka w kompoście? Muszek może? Sporo piszą i pokazują o jeżach tutaj : http://www.naszejeze.org/ i tutaj : http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53668,8829461,Pan_jezy.html?as=3&startsz=x&startsz=x
Ten ostatni  link odsyła do ciekawego wywiadu z Andrzejem Kuziomskim, „jeżowym” z wyboru. I jeszcze jedno – mamy nawet w Polsce Dzień Jeża, przypada podobno na 10 listopada. Dobrej nocy wszystkim, jeżyki pewnie się teraz budzą, nocą ogród należy tylko do nich, no może jeszcze do paru kotów.   


wtorek, 14 czerwca 2011

Jeżątka

Kochani, chyba wreszcie dojrzało, doleżakowało. Jak wino, które musi poczekać na właściwy sobie układ aromatu, koloru i smaku. Jednakże dopiero po otwarciu butelki okazuje się, czy czas leżakowania był odpowiedni. Otwieram. Przekonamy się, czy dobre. Koniec z pisaniem „do szuflady” i opóźnieniami w notowaniu refleksji, które, też jak wino, wietrzeją, gdy zbyt długo pozostawić je otwartym. Się postaram tym razem choć słów parę zatrzymać, może się  komuś przydadzą, do czegoś zainspirują, albo pokażą coś, czego się w pośpiechu nie zauważa. Na przykład jeże. Jakiś czas temu, wieczorem, spotkałam w moim miejskim przecież ogródku właśnie Pana Jeża, ale kiedy w ubiegłym tygodniu natknęłam się na stertę zaschłych zeszłorocznych liści w zagrabionym przecież kącie ogrodu to się okazało, że pod nią ukrywa się kilka kolczastych kuleczek. Obok zaraz wyrosła szurając Pani Jeżowa z zabawnym, takim bajkowym szpiczastym pyszczkiem zakończonym kuleczką. Zawołałam dzieci, przybiegły, ale jeżyki natychmiast przestały szeleścić i szurać, jakby zamarły ze strachu przed pożarciem przez potomstwo „człowieków”. Następnego dnia Jeżowa się przeniosła kawalek dalej, uzbierała inną kupkę z liści dla zmyłki dwunożnych ciekawskich. Damy im spokój, zaglądać pod liście barbarzyńsko nie będziemy, choć ciekawość zżera zwłaszcza moje dzieciaki i mnie samą też. Pewnie Jeżątka same się kiedyś zaprezentują w całej kolczastości, tak jak to robią ich rodzice, tylko pewności nie mam czy ciągle widzę Panią Jeżową czy też czasem Pana Jeża, a może razem doglądają potomstwa? Nie wiem, jak z tym u jeży, się dowiem, Wam powiem J. Tyle na dziś, tyle na początek. Pa.