Gdy ostatnio Ważne Sprawy wyniosły mnie do stolicy, zdarzyła mi się historia pachnąca Murakamim. Jechałam hotelową windą na któreś tam piętro, ale winda mnie nie posłuchawszy żądane piętro zignorowała i pojechała wyżej, i wyżej. Aż chciałoby się powiedzieć, że na sam szczyt hotelu. Kiedy wreszcie drzwi się rozsunęły, okazało się, a raczej pokazało, piętro jakieś z niższym stropem, poddaszowe jakby, i do windy wsiadł orientalnie wyglądający człowiek. U Murakamiego na tym tajemniczym, nieprzystającym do reszty hotelu piętrze, działy się rzeczy tajemnicze i niewytłumaczalne. Tutaj zdumiewająca była ta rozbieżność stylowa i klasowa między pozostałymi piętrami hotelu a tym ostatnim, (czy ostatnim ? Może jest ich kilka tylko dalej wdrapuje się pieszo?) którego istnienia nigdy bym nie podejrzewała. Winda w każdym razie posłusznie tym razem w dół zjechała przystankując się raz po raz i dając okazję swym pasażerom wypowiedzenia dzień dobry w kilku językach. Hotel był znów taki, jak się zapowiadał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz