środa, 27 stycznia 2016

Jak nie pies, to kot



Nasza Yuma von Certoria zabiegiem ratującym życie utraciła właśnie resztki swojej wystawowej szlachetności. Z resztą, z naszego założenia, miała być opiekunką domowników, wystawowi rodzice tylko budzili w nas pewien wyrzut sumienia za marnowane geny, jakoś nie wyobrażałam sobie siebie z nią na wybiegu, ani tym bardziej w staraniach o tzw. dobre krycie. Nasza « niedźwiedzica » od zawsze była od  i do tulenia domowników i przyjaciół domu, ewentualnie od warczenia na tych, którzy nasz spokój zakłócają. Operacja się powiodła, dzisiejsza kontrola potwierdziła, że psiak jest w świetnej formie, na dodatek zachowuje się zawadiacko, brykając i zaczepiając do zabawy jak za dawnych szczenięcych lat.  
Kociak natomiast zaczął biegać z pęcherzem, niemal jak w przysłowiu, tylko że siusia jakoś dziwnie. Znów wet, leki i zagadka, gdzie przyczyna prawdziwa kocich dolegliwości. Być może kamienie nerkowe, być może coś innego. Nadal nie wiemy, a wyniki nieciekawe.
Jeszcze jeż całkiem dobrze się ma, choć niekiedy z zimna się trzęsie, gdy spod lampy grzewczej wylezie prosto na szklaną taflę terrarium, rozgrzebie trociny i tam zaśnie. Łapki ma wtedy takie zimniuteńkie, więc ląduje na ... termoforze, po czym, już rozgrzany, tradycyjnie zaczyna mieć nas w nosie, tym jego szpiczastym i pomarszczonym jakby lat miał więcej niż cała reszta jeża.     
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że te zwierzaki jakoś nawzajem wyczuwają, kiedy z którymś z nich jest coś nie tak – są wtedy dla siebie jakieś bardziej wyrozumiałe i jakby pocieszające się nawzajem. Jakby empatii miały więcej niż niektórzy ludzie.    


niedziela, 24 stycznia 2016

"Tam, gdzie nie ma mostów"

kolejka do "przychodni" w dzień deszczowy


Czasem trudno uwierzyć, ale nadal wiele jest na świecie miejsc pozbawionych prądu, wody i wszystkiego tego, co kojarzy się nam z szeroko rozumianą cywilizacją czy postępem. Takich miejsc jest wiele zwłaszcza w Afryce. Nasz szczęście wielu jest też ludzi gotowych porzucić wygody, do których przywykliśmy, by daleko od bliskich  podjąć próbę poprawienia losu innym ludziom. Taki altruistyczny wyjazd w miejsce odcięte od świata to wielkie wyzwanie i wielka próba – własnych umiejętności, walki ze słabościami na dodatek w zderzeniu z oczekującymi pomocy ludźmi.
Dziś na Madagaskarze pomocy medycznej udziela się w miejscach, które punktem medycznym nazywają się chyba tylko ze względu na symboliczną obecność osób o medycznych kompetencjach.
Fundacja Pomocy Humanitarnej Redemptoris Missio właśnie rozpoczęła kolejną akcję na afrykańskiej ziemi:

W jednym z niewielkich miasteczek na Madagaskarze, chcemy wybudować przychodnię. Przed kilkoma miesiącami wrócił stamtąd nasz wolontariusz, którego relacja bardzo nas poruszyła. Mieszkańcy wioski, w której pracował są zdani jedynie na usługi lokalnych szamanów, którzy nierzadko stosując alternatywne, magiczne metody leczenia okaleczają, lub nawet uśmiercają chorych. Nawet ci, którym uda się dostać do wykształconych medyków muszą liczyć się z opieką na fatalnym poziomie. W salach chorych małomiasteczkowych punktów medycznych szczury i myszy biegające po lichych materacach są codziennym widokiem. Słowem: chcemy nieść pomoc w kraju, który nawet jak na afrykańskie warunki, jest bardzo ubogi. Chata Medyka, bo tak nazywa się nowy projekt, ma zapewnić malgaskiej społeczności dostęp do opieki zdrowotnej na poziomie nie uwłaczającym ludzkiej godności. Przewidziana jest budowa sali chorych, gabinetu konsultacyjnego i części socjalnej przeznaczonej na mieszkanie osób pracujących w ośrodku. Wstępne plany zakładają, że budowa rozpocznie się w czerwcu 2017 roku.
Co budujemy?
Znając lokalne warunki pogodowe i topograficzne chcemy wybudować niewielki budynek o powierzchni ok. 100 m2. Podstawowy budulec stanowić będzie cegła. Dach będzie kryty blachą falistą, jednak otwarta konstrukcja pozwoli uniknąć nadmiernego nagrzewania wnętrza i uniknąć zniszczeń podczas cyklonów. Część socjalna będzie się składać z dwóch pokoi, kuchni z jadalnią, łazienki z WC, magazynu na żywność oraz pomieszczenia technicznego. W części medycznej chcemy zorganizować gabinet konsultacyjny, salę chorych z możliwością utworzenia tymczasowego gabinetu konsultacyjnego i magazyn na leki. Przewidzieliśmy również poczekalnię dla pacjentów umiejscowioną na zewnątrz budynku. W planach jest ekologiczne skanalizowanie obiektu, zapewnienie dostępu do energii elektrycznej i wykopanie studni. Projekt zakłada wprowadzenie rozwiązań wykorzystujących naturalne źródła energii w jak najtańszy sposób. Wstępne plany nie zakładają wyposażania przychodni w wysokospecjalistyczny sprzęt medyczny. Biorąc pod uwagę koszt konserwacji i trudności związane z infrastrukturą zakładamy zapewnienie medykom podstawowych narzędzi diagnostycznych (USG, EKG, analizator krwi) i terapeutycznych.




A jak wygląda do tej pory leczenie pacjentów na Madagaskarze ?
Zobaczcie, poczytajcie :


 „Tam gdzie nie ma mostów.
Od najbliższej asfaltowej drogi, a tym samym od namacalnych przejawów cywilizacji, dzieli mnie 120km. W porze deszczowej oznacza to nawet tydzień podróży. Brak prądu, brak bieżącej wody. Osobę, która mówi w jakimkolwiek europejskim języku znaleźć można najszybciej w oddalonym o 22 km mieście powiatowym. Nad zamieszkałymi przez krokodyle nilowe rzekami nie ma mostów. Wyrocznię we wszelkich sprawach społecznych i osobistych (także tych dotyczących zdrowia) stanowi szaman… Tak w skrócie można opisać Beronono, miasteczko położone w zachodniej części Madagaskaru , które na 3 miesiące przeniosło mnie w czasie o kilka stuleci.
W Beronono nie ma lekarza, dlatego na wieść o moich planach otwarcia tam przychodni miejscowi zareagowali zadowoleniem. Na załatwienie wszelkich formalności oraz zorganizowanie lekarstw i sprzętu miałem kilka tygodni, wszystko organizowałem mieszkając i pracując w powiatowym Mandabe. Gdy nadszedł długo oczekiwany dzień wyjazdu załadowałem kilka toreb z bagażami na drewniany wóz i w towarzystwie kilku Malgaszów ruszyłem w kilkugodzinną podróż. Na miejscu czekał na mnie budynek nowej przychodni… Przychodnia to rzeczywiście nowa rzecz dla miejscowych, do opisania samego budynku ten epitet jednak nie pasuje. Mała, jednoizbowa chata ze szkieletem z traw i patyków oraz dachem krytym strzechą była moim nowym miejscem pracy.
Dzień życia Vazahy.
Jak wyglądał dzień pracy białego człowieka? Normalnie, jak dzień pracy w każdym szpitalu, z tą jedynie różnicą, że tu za wszystkie „oddziały” i wszelkie zabiegi odpowiedzialny był jeden człowiek, borykający się w dodatku z brakiem sprzętu i leków.
Poranek. 7 osób przybyłych z odległej o 15 km wioski narzeka na problemy żołądkowo-jelitowe. Po wydaniu garści leków dla każdego z nich okazuje się, że jeszcze nigdy nie zetknęli się z mydłem. W XXI wieku żyją ludzie, którzy nie znają podstawowego środka higieny osobistej. Jasnym staje się, że w tym przypadku ważniejsza od terapii lekowej będzie edukacja, co przy niuansach w plemiennej odmianie języka malgaskiego nie przysparza mi uśmiechu.
Południe. Za kilka chwil krótka przerwa na obiad. Miska ryżu z fasolą, lub liśćmi pomidorów okraszonych suszonymi larwami. Jeszcze tylko ostatni pacjent. Somba, mała dziewczynka z malarią. W trzecim dniu terapii przyszła z mamą po zastrzyk. Problem tyko w tym, że rano skończyły się strzykawki. Zostały trzy, a pacjentów z malarią siedmioro. Wszyscy muszą dostać lek więc dożylna droga nie wchodzi w grę może by tak per rectum i możliwie najdokładniejsza sterylizacja plastikowego sprzętu? W końcu zimnica, to stan zagrożenia życia.
Wieczór. Do zamknięcia przychodni jeszcze godzina, a przed momentem młoda kobieta przyniosła na wpół przytomnego syna z ciężką malarią. Cóż przyjdzie spędzić noc w przychodni. Nadzieja tylko w tym, że tej nocy będzie to jedyny ciężki przypadek…”  


 
Jacek Jarosz
Fundacja Pomocy Humanitarnej
Redemptoris Missio

piątek, 8 stycznia 2016

Pieskie życie, ludzkie smutki



Poprzytulać, potarmosić, popieścić 45 kg kudłatej bezwarunkowej miłości.
Wychodzić smutki, chandry i troski, wybiegać radości i sukcesy.
Pilnujące nieustannie oczy, nastawione uszy wyłapujące każdy szmer, po cichu skradające się pod łóżko cztery łapy, całą sobą gotowe pilnować naszego spokoju.  To właśnie pies, najstarszy czworonożny towarzysz ludzkości.
Nasza psica zachorowała. Trochę poważniej niż myśleliśmy. Oby była z nami jak najdłużej. Trzymaj się, Miśko. Jeszcze trochę daj się Tobą nacieszyć...   

 

sobota, 14 listopada 2015

Paryż płacze



Był ciepły jesienny wieczór. Czytałam "Uległość" Houellebecqa, fragment o motywie Kasandry.  Rozmyślałam o styczniowych wydarzeniach w Charlie Hebdo, gdy z lektury wyrwał mnie Pierworodny alarmując o paryskich atakach. Świat z lektury się nagle urzeczywistnił. Śledziliśmy do późna France 24 coraz bardziej zdając sobie sprawę, jak bardzo celne były to ataki. Trafiły w samą duszę Paryża. W jego weekendową otwartość na tzw. sortie, czyli szeroko rozumiane "wyjścia". W momencie, gdy w Dunkierce zwykła kafejka zamienia się w kafejkę dla imigrantów, gdzie ci czują się wreszcie przywróceni do człowieczeństwa i traktowani jak ludzie, Paryż zostaje trafiony w samo serce, w jego istotę wolności spędzania czasu w przestrzeni publicznej, w to, czego polskim ulicom tak bardzo brakuje.  Francja zamknęła granice, oby Paryż nie zamknął swych ulic dla codzienności - z kafejkami na chodnikach, bukinistami nad Sekwaną, z piknikowaniem na trawnikach. Nastał ciężki czas dla nobliwej damy, jaką był dotąd wierny sobie Paryż. 

wtorek, 10 listopada 2015

Jeże, hemofilia i Afryka




Wszystko zaczęło się od zmarzniętej Krystynki. Za oknem raz było ciepło, raz zimno, piec CO wariował, termostat razem z nim. Nim się spostrzegliśmy temperatura w terrarium jeżynki spadła wydawało się odrobinę, ale chyba dość odczuwalnie dla stworzonka rodem z Afryki. Nasza pigmejka zaczęła się kulić, trząść i wtulać w kogo popadło, aż w końcu nie chciała opuścić mojej kołdry. Tak więc przygotowując wykład o zderzeniu chrześcijaństwa z islamem rozgrzewałam jeża, by jego lodowate łapki nabrały względnej ciepłoty. Gdy Christina się rozgrzała, już lampa grzewcza zaczęła jej  wystarczać, zwierzątko się na mnie kolczasto wypięło, zaczęło fukać i prychać dając jasno do zrozumienia, że mam dać mu spokój. 





Zostawiłam "okolczaczonego", nadętego jeża i pojechałam na spotkanie z hemofilią, czytaj: na Bardzo Ważne Zebranie, przypadkiem opowiedziałam w kuluarach o hibernującej się jeżynce. No i przy tej okazji dowiedziałam się, że igły do zastrzyków, których zawsze nam sporo zostaje możemy wysyłać do ośrodka rehabilitacji jeży w w Kłodzku: Jerzy dla jeży lub do Afryki, tym razem za pośrednictwem misjonarzy z Redemptoris Missio, którzy zrobią z nich medyczny użytek. 


W Redemptoris Missio dowiedziałam się o bardzo ciekawym projekcie : « Chata Medyka », którym na pewno warto się zainteresować. Wrócę do tego niebawem, na razie więcej zobaczyć można tu:

   

niedziela, 18 października 2015

Wielka podróż




Wielkim przeżyciem i odkryciem czytelniczym była dla mnie lektura Ksiąg Jakubowych, lektura nieukończona, bo ciągle do niej wracam, wciąż nie mogę jej zakończyć, tyle w niej warstw, odniesień, kontekstów.  Dla usprawiedliwienia wspomniałam o nich za to w opublikowanym niedawno artykule w ramach projektu „Mitologizacja kultury w polskiej i iberyjskiej twórczości artystycznej”, nawiązuję do nich często podczas wykładów dedykowanych wielokulturowości.  
 Ogromnie się ucieszyłam więc, że to właśnie Tokarczuk zasłużenie otrzymała niedawno nagrodę Nike. Bardzo podobał mi się jej artykuł „Miałam sen” (GW 19-20 IX 2015), który pozwoliłam sobie zacytować moim studentom rozpoczynając kolejny cykl wykładów „Europa na skrzyżowaniu kultur” wprowadzając ich  w kulturę islamu i niejako spełniając sen, w którego konwencji pozostaje wspomniany artykuł.
 Tym bardziej zdumiało mnie to, co wokół Tokarczuk dzieje się w Internecie. Żyjemy w czasach, gdy nasi studenci wyjeżdżają na studia w ramach wymian międzynarodowych typu Erasmus, gdy do nas przyjeżdża wielu studentów i wykładowców także w ramach międzynarodowej wymiany. Jednocześnie pokazujemy światu i sobie, jak bardzo jesteśmy zamknięci na inne kultury, jak bardzo nie potrafimy krytycznie spojrzeć na samych siebie i przyznać się do swoich błędów. Tak niewiele potrzeba, by w tym świecie żyło się łatwiej, wystarczy, że zamiast ukrywać historię uczylibyśmy się na tym, czym nas doświadczyła. Tak niewiele i aż tyle, jak się okazuje.     
Stworzyła Pani wielkie dzieło, Pani Tokarczuk, opisując tak wirtuozersko wielokulturową dawną Polskę, szkoda, że teraz gdy tak wiele kultur zderza się ze sobą, ich przedstawiciele szukają przeciwstawieństw, a nie podobieństw i uzupełnień.