Zobaczyłam wczoraj barbarzyństwo nasze narodowe tradycją na dodatek uświęcone. Francuzi twierdzą, że nasza polska brutalność manifestuje się głównie w okrucieństwie wobec koni, które lądują w rzeźni, ale przecież dzieje się tak m.in. właśnie ze względu na francuski popyt na koninę. Tymczasem dantejskie sceny, przypominające sceny z filmu „Zatoka delfinów” można zobaczyć na stoiskach ze świątecznym karpiem. Powszechnie tępione wrzucanie żywych karpi do foliowych reklamówek, to jeszcze nic. Wczoraj doświadczyłam czegoś, co trudno opisać, zważywszy, że tego bloga czytają też dzieci. Pokrótce tylko powiem, że żywot sprzedawanych ryb zamiast zostać krótko i w miarę bezboleśnie zakończony, zamienił się w trwającą podejrzewam dobrą godzinę, agonię. Wszystko dlatego, że zamiast „załatwionych” ryb klientka dostała ryby zranione i niczego nie podejrzewając, wsiadła z nimi do auta. Co było dalej, domyśleć się łatwo. Oto dlaczego lepiej kupować półtuszki… Pamiętam jak kiedyś na francuskim ryneczku zdziwiona kobieta pochyliła się nad karpiem na polskim straganie i powiedziała: De la carpe? Ça se mange? ( Karp? To się jada?). Oj, jada się, madame, ale jak traktuje wcześniej… To można tylko porównać do sposobu, w jaki wspomniani Francuzi traktują żaby nim trafią na ich stoły. Ale to już zupełnie inna kulinarno-obyczajowa historyjka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz