niedziela, 30 czerwca 2013

Spóźnione, na Dzień Ojca

Rzecz, którą się czyta jednym tchem, dobra na wakacje, choć temat nielekki.

„Za szkody wyrządzone przez rodziców odpowiadają dzieci” (Staszewski) – tak mniej więcej mogłoby wyglądać motto tej opowieści napisanej przez syna o ojcu, ale czy na pewno o ojcu? W tle głęboki cień czasów PRL, do których świadomością powraca ojciec po udarze, jednocześnie wyraźne tło współczesności, po której tuła się wspomniany duch PRL. Jak poradzić sobie z jednym i drugim, jak pogodzić tak przeciwstawne epoki, jeśli świadomość naszych bliskich funkcjonuje na ich pograniczu? Wyjściem chyba jedynym jest odwrócenie ról. I tak, by sprostać skomplikowanej rzeczywistości, syn staje się ojcem dla swego rodzica, po drodze sam też będąc już ojcem. W tym wszystkim najtrudniejsze jednak jest chyba przeświadczenie, że żadnej z tych ról nie wykonuje się właściwie, że w każdą z nich można wejść lepiej. Tyle tylko, że nikt nas wcześniej do tego nie przygotował. Ojciec.prl i Syn.pl – zderzenie obu kontekstów u Wojciecha Staszewskiego w „Ojciec.prl”.  

wtorek, 18 czerwca 2013

Niespodziewana lekcja historii

Myślałam na początku, że dałam się skusić na nudne romansidło, ale osoba, która tę książkę mi przyniosła raczej nie czyta harlekinowatych historii i gdy się u nas po raz pierwszy zjawiła powiało dyskretną elegancją dawnej arystokracji. Postać zupełnie jak wyjęta z kart tej powieści, w czym utwierdziła mnie później dogłębna lektura.  Dawno, chyba od czasu studiów, nie sięgałam też po literaturę, która dzieje się dawniej niż w XXw. A tu nagle kościuszkowcy, rozbiory, targowica i przemiany społeczne – wydawałoby się szkolna nuda, tymczasem  wszystko tak wciągająco przez pryzmat arystokratycznych rodów pokazane, że byłoby ciekawie, gdyby młodzież zamiast podręcznika do historii przebrnęła przez to tomisko. Piszę tomisko, bo stron ma …605. Do przełknięcia w 2 dni, bo wciąga tak, że poczuć się można jak bohater Hemingwaya (por. Stary człowiek i morze) – o Hemingway’u też zresztą napiszę niebawem, się go nieźle ostatnio naszukałam.
Ale do rzeczy, tzn. do książki wracając, „Nie ponaglaj rzeki” to debiutancka powieść Jamesa Conroyda Martina powstała podobno na podstawie pamiętnika pewnej damy polskiego pochodzenia. Z pewnością ważnym wątkiem jest opis dziejów rodu wspomnianej niewiasty w momencie narodowej zawieruchy. Ale tak naprawdę na pierwszym planie są emocje, uczucia i gry charakterów z kilkoma wątkami kryminalnymi. I duża dawka istoty polskości – tych naszych narodowych zrywów w typie z szabelką na czołgi poprzeplatanych dla odmiany niemocą i marazmem.  Chociaż można sobie zadawać pytania o skrupulatność autora i wierność faktom historycznych, to bez wątpienia imponujące jest jak wiele trafnych spostrzeżeń o nas, Polakach, potrafił zza oceanu poczynić autor Polakiem nie będący. Jestem pod wrażeniem.   


piątek, 14 czerwca 2013

Chińska matka tygrysica

Z dzieciństwa pamiętam radzieckie dziewczynki popisujące się ciałem jak z gumy w gimnastycznych ewolucjach, pamiętam też film dokumentalny pokazujący, w jaki sposób i za jaką cenę te wygimnastykowane dziewczynki trafiały na najwyższe podium. Czytam właśnie opowieść Amy Chua, Bojowa pieśń tygrysicy. Autorka to profesor(ka) prawa, ale przede wszystkim córka chińskich imigrantów, która w tej książce przygląda się sobie jak w lustrze. I widzi, że to chyba historia rodziny, pewna rodzinna pamięć historyczna wdrukowana w modele zachowania zmuszała ją do takich, a nie innych decyzji w wychowywaniu córek. Dla dobra dziecka bywa matką bezkompromisową i bezwzględną, a jeśli ulega dziecku, to robi to tylko dlatego, że znalazła się w strategicznym impasie.

Bojowa pieśń tygrysicy to także opowieść o zderzeniu wychowawczych modeli kulturowych – amerykańskiego luzu i chińskiej surowości. Kto wychodzi na tym lepiej? Swobodnie wychowywane amerykańskie dzieciaki odburkujące opryskliwie kochającym „za mocno” rodzicom, czy podporządkowane rodzicielskiej wszechwładzy „grzeczne” chińskie dziewczynki? Każdy kij ma dwa końce i pewnie najzdrowszy byłby złoty środek, matka wystarczająco motywująca i zarazem bezpiecznie czuła. Taka tygrysica z przyciętymi pazurami.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Między Chinami a Hiszpanią


Zamykając cykl wykładów o interferencjach kulturowych wplątałam się w Hemingwaya. Co ma Hemingway do Chin czy Hiszpanii? Nie tylko fonetyczną zbieżność.  Chiny co prawda nie odbiły się na jego życiu i twórczości tak, jak Hiszpania. Bo to Hemingway podobno rozsławił korridę, kto wątpi niech sięgnie po Słońce też wschodzi. Albo po Madame Hemingway pióra Pauli McLaine, rzecz o pierwszym małżeństwie i pisarskim starcie pisarza, ale nie tylko ( w tle mamy wspomnianą Hiszpanię, Stany Zjednoczone czy szalony Paryż lat 20.). Napisana dojrzale i mądrze o miłości dojrzewającej, dojrzałej i dojrzale przejrzałej.  

Jednakże na Hiszpanię Hemingwaya naprowadziła mnie jeszcze inna publikacja, godna wieczornej lektury zwłaszcza przed wakacjami: Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty autorstwa Katarzyny Kobylarczyk - dziennikarki i blogerki (http://septimo-piso.blogspot.com/2013/04/py-z-landrynek.html), rzecz bardzo świeża i odświeżająca, a napisana zarazem piórem lekkim i dobrze rozpisanym. Nie wiadomo, co bardziej wciąga Hemingway w Hiszpanii, czy Hiszpania u Hemingwaya. Miłej lektury!

sobota, 18 maja 2013

Dziś wieczorem...

Zrobiłam to dla odprężenia. By zatrzymać rozpędzone myśli i wyhamować trochę. Sięgnęłam po „opowieść tak piękną, że można się w niej zagłębiać bez końca” (Newsweek, zachęcająco na obwolucie). Pochłonęła mnie lektura wciągająca i piękna, ale bynajmniej niełatwa. Afrykańskie dzieciństwo Angielki trochę zagubionej tożsamościowo przez nią samą opowiedziane bez retuszu. Rodzinne doświadczenia z Afryką w tle bardzo wyraźnie zaznaczonym i bezpośrednio wpływającym na te pierwsze. Alexadra Fuller w „Dziś wieczorem nie schodźmy na psy” (wyd. Czarne) z nostalgią opisuje swoje dzieciństwo w dawnej Rodezji, Malawi i Zambii realistycznie obrazując niełatwe życie angielskich farmerów w afrykańskiej postkolonialnej rzeczywistości. Fuller, choć Czarny Ląd na stałe opuściła  już dawno, dalej nosi w sobie ten swój osobisty kawałek Afryki. Warto się mu poprzyglądać.   

środa, 1 maja 2013

Folwark zwierzęcy w wersji czarnobylskiej


Niedawno minęła kolejna rocznica wybuchu reaktora w Czarnobylu. 26 kwietnia 1986r. zdarzyło się coś, z czym ludzie nie spotkali się nigdy wcześniej – budowany w pokojowych intencjach atom zadziałał jak ten z czasów ostatniej wojny światowej. Zbiór reportaży Swietłany Aleksijewicz „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości” ukazał się w polskim przekładzie parę miesięcy temu, w oryginale napisany w 2005. My czytamy go dziś już po japońskim doświadczeniu z „pokojowym” atomem w Fukushimie. Możemy porównać radziecki chaos i działania homo sowieticus z japońskim uporządkowanym społeczeństwem, które w analogicznej sytuacji zareagowało zupełnie inaczej. „Czarnobylska modlitwa” to lektura obowiązkowa, pokazuje jak mało wiedzieliśmy i jak mało wiemy nadal o tym, co niestety dotknęło i nas wszystkich (radioaktywny pył dotarł do Polski 29 kwietnia, 2 maja był we Francji i Japonii, 5 i 6 maja w USA i Kanadzie[1]).
To, co odróżnia relację Aleksijewicz od wcześniejszych publikacji na temat Czarnobyla to przede wszystkim emocjonalne i zmysłowe odczytywanie poczarobylowskiej rzeczywistości. To relacje prostych ludzi, którzy żyli w promieniu 10, 20 czy 30 kilometrów od wybuchu i funkcjonowali w nieświadomości zagrożenia, jakie on ze sobą niesie. To opowieści ludzi, którzy byli w zespołach pacyfikacyjno-likwidacyjnych, w ekipach porządkująco-grzebiących stary, przedczarnobylski świat z całym jego ekipażem, zwierzętami, roślinami, wszystkim, co służyło człowiekowi i stanowiło jego historię, a teraz napromieniowane musi zostać „zabezpieczone”. To także Czarnobyl widziany z perspektywy naruszonej i porzuconej przez człowieka przyrody. Gdy po wybuchu reaktora ludzi ewakuowano, dobytek i zwierzęta zostawały w opuszczanych domach lub były wykradane i, choć napromieniowane, często sprzedawane dalej. Pozostawione w gospodarstwach krowy szybko padły ofiarą wilków, psy i koty żywiły się jajkami, dopóki lisy nie pożarły kur. Potem psy pozjadały koty, chyba że wcześniej zdążył je wystrzelać patrol.
Każdy miał swój Czarnobyl, nikt nie był na niego przygotowany. Nikt nie wie, kiedy i jakie będą jednostkowe i globalne skutki atomu, który się wyzwolił spod kontroli człowieka.



1/ Informacje za S. Aleksijewicz, Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości, wyd. Czarne Wołowiec 2012

wtorek, 30 kwietnia 2013

Ostatnie pitanie

Minęła północ i została ostatnia doba na rozliczenie PIT-a, jeśli jeszcze nie wiecie, z kim podzielić się 1%, by nie zjadł go samolubnie fiskus, to w prawym górnym rogu siedzi jeż. Siedzi tam od dawna, Błękitny Księżę namalował go na ubiegłoroczne pitanie, pod jeżem jest nr KRS, który w stosownej rubryczce przy wypełnianiu PIT-a wpisać należy. A że sporo ostatnio szumu wokół organizacji korzystających z 1% , mających status OPP i wcale z tego pożytku publicznego nie robiących spieszę donieść, że pieniądze z 1% "z jeża" przekierowanego na PSCH, czyli Polskie Stowarzyszenie Chorych na Hemofilię, służą m.in. pokryciu kosztów publikacji broszur, filmów i książek o hemofilii. Dzięki nim sukcesywnie zwiększa się świadomość społeczna na temat tej choroby i poprawiają się standardy leczenia. Dzięki profilaktyce właściwie polskie dzieciaki z hemofilią już prawie nie odstają od tych, które żyją w krajach o wyższym standardzie medycznym. Do pełni szczęścia brakuje tylko, by ta profilaktyka oparta była na syntetycznie wytwarzanych lekach rekombinowanych, a nie jak dotąd na preparatach krwiopochodnych.

       
Dziękujemy za 1%!