piątek, 14 czerwca 2013

Chińska matka tygrysica

Z dzieciństwa pamiętam radzieckie dziewczynki popisujące się ciałem jak z gumy w gimnastycznych ewolucjach, pamiętam też film dokumentalny pokazujący, w jaki sposób i za jaką cenę te wygimnastykowane dziewczynki trafiały na najwyższe podium. Czytam właśnie opowieść Amy Chua, Bojowa pieśń tygrysicy. Autorka to profesor(ka) prawa, ale przede wszystkim córka chińskich imigrantów, która w tej książce przygląda się sobie jak w lustrze. I widzi, że to chyba historia rodziny, pewna rodzinna pamięć historyczna wdrukowana w modele zachowania zmuszała ją do takich, a nie innych decyzji w wychowywaniu córek. Dla dobra dziecka bywa matką bezkompromisową i bezwzględną, a jeśli ulega dziecku, to robi to tylko dlatego, że znalazła się w strategicznym impasie.

Bojowa pieśń tygrysicy to także opowieść o zderzeniu wychowawczych modeli kulturowych – amerykańskiego luzu i chińskiej surowości. Kto wychodzi na tym lepiej? Swobodnie wychowywane amerykańskie dzieciaki odburkujące opryskliwie kochającym „za mocno” rodzicom, czy podporządkowane rodzicielskiej wszechwładzy „grzeczne” chińskie dziewczynki? Każdy kij ma dwa końce i pewnie najzdrowszy byłby złoty środek, matka wystarczająco motywująca i zarazem bezpiecznie czuła. Taka tygrysica z przyciętymi pazurami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz