Myślałam na początku, że dałam
się skusić na nudne romansidło, ale osoba, która tę książkę mi przyniosła
raczej nie czyta harlekinowatych historii i gdy się u nas po raz pierwszy
zjawiła powiało dyskretną elegancją dawnej arystokracji. Postać zupełnie jak wyjęta
z kart tej powieści, w czym utwierdziła mnie później dogłębna lektura. Dawno, chyba od czasu studiów, nie sięgałam
też po literaturę, która dzieje się dawniej niż w XXw. A tu nagle
kościuszkowcy, rozbiory, targowica i przemiany społeczne – wydawałoby się szkolna
nuda, tymczasem wszystko tak wciągająco
przez pryzmat arystokratycznych rodów pokazane, że byłoby ciekawie, gdyby
młodzież zamiast podręcznika do historii przebrnęła przez to tomisko. Piszę
tomisko, bo stron ma …605. Do przełknięcia w 2 dni, bo wciąga tak, że poczuć się
można jak bohater Hemingwaya (por. Stary
człowiek i morze) – o Hemingway’u też zresztą napiszę niebawem, się go
nieźle ostatnio naszukałam.
Ale do rzeczy, tzn. do książki
wracając, „Nie ponaglaj rzeki” to debiutancka powieść Jamesa Conroyda Martina
powstała podobno na podstawie pamiętnika pewnej damy polskiego pochodzenia. Z
pewnością ważnym wątkiem jest opis dziejów rodu wspomnianej niewiasty w
momencie narodowej zawieruchy. Ale tak naprawdę na pierwszym planie są emocje,
uczucia i gry charakterów z kilkoma wątkami kryminalnymi. I duża dawka istoty
polskości – tych naszych narodowych zrywów w typie z szabelką na czołgi
poprzeplatanych dla odmiany niemocą i marazmem.
Chociaż można sobie zadawać pytania o skrupulatność autora i wierność faktom
historycznych, to bez wątpienia imponujące jest jak wiele trafnych spostrzeżeń o
nas, Polakach, potrafił zza oceanu poczynić autor Polakiem nie będący. Jestem
pod wrażeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz