poniedziałek, 25 lipca 2016

Pozdrowienia z Korei



Chciałam moim dzieciom pokazać kawałek innej rzeczywistości, z perspektywy filmowej tym razem. Zabieg był to celowy, bo wraz z nostalgicznymi przedmiotami z PRL na światło dzienne jakoś przez szpary wyłazić zaczęły też duchy poprzedniej epoki i jakoś od pewnego czasu prześladuje mnie syndrom « déjà vu ». A że przeczytałam akurat dwie ciekawe książki o Korei Północnej, film tym bardziej wydał mi się kuszący. « Pod opieką Wiecznego Słońca » okazał się filmem strasznym i przewrotnym. Fabuła przeraża przede wszystkim skalą otumaniania ludzi i sposobami indoktrynacji od najmłodszych lat. Witalij Manski zapewne chciał zrobić dokument o Korei Północnej, a film zrobił się sam. Dokładniej, reżyserowi pomogli widoczni w wielu kadrach filmu tzw. opiekunowie, czuwający nad właściwym przekazem informacji o ich ojczyźnie. Sęk w tym, że nie zorientowali się, iż sami stali się bohaterami filmu o kompozycji szkatułkowej i niechcący współtworzyli film w filmie. Treścią dokumentu jest fałsz przekazu kontrolowanego powstającego na temat Korei Północnej i boski kult, jakim obdarzani się Kim Ir Sen i Kim Dzong Il, których portrety wiszą w najważniejszych miejscach, wiszą też w mieszkaniach,  traktowane jak relikwie. Głównym bohaterem "Pod opieką Wiecznego Słońca" jest rodzina małej Zin-mi, która wstąpiła do Unii Dzieci, odbywając swego rodzaju rytuał przejścia w głębszy stan wtajemniczenia w szczególną szczęśliwość jej kraju, możliwą dzięki Wielkiemu Przywódcy, ratującemu kraj przed wrogą i zaborczą Ameryką. Iluzja, w którą zdają się wierzyć bohaterowie filmu jest być może jedynym punktem odniesienia, nie mają bowiem dostępu do informacji ze świata zewnętrznego i żyją w przekonaniu, że przyszło im mieszkać w najszczęśliwszym kraju na świecie. Sęk w tym, że jak na szczęśliwy kraj, to zbyt dużo w nim przygnębionych i zwyczajnie smutnych twarzy, a zdaniem najczęściej powtarzanym przez « drugiego », mimowolnego reżysera jest komenda : uśmiechajcie się !  
Podobnie smutni są bohaterowie książki Suki Kim, Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit. To szczególna, osobista książka powstała z refleksji Amerykanki koreańskiego pochodzenia. Suki Kim podczas dwukrotnego pobytu w Pjongjangu nauczała studentów języka angielskiego coraz bardziej zdając sobie sprawę z iluzoryczności ich otoczenia i mimochodem im to uświadamiając. Pod okiem Wielkiego Brata, wiele ryzykując, prowadzi dziennik swoich nie tylko dydaktycznych spostrzeżeń coraz bardziej zdając sobie sprawę z beznadziejności położenia swoich studentów, wyselekcjonowanych wg statusu społecznego, a jednak odciętych od tego, co dzieje się na świecie, czy raczej chronionych przed zgniłym Zachodem między innymi przez sieć infranetu zastępującą internet.
W tej samej tematyce pozostaje John Sweeney. Korea Północna. Tajna misja w kraju wielkiego blefu to także próba ukazania tego, czego Koreańczycy z Północy pokazać światu nie chcą, a co przez coraz powszechniejszą i tam, zwłaszcza w pasie przygranicznym sieć komórkową na świat się wydostaje. Sweeney pokazuje puste szpitale, choć chorych nie brakuje, niepełnosprawni w tym kraju nie istnieją, a muzea, w których eksponuje się podarki dla Wielkich Przywódców są głównym puntem wycieczkowym, nie ma miejsca na biblioteki ani jakichkolwiek przestrzeni dla działalności  innej niż kult Przywódcy.  
Te trzy dokumenty pokazują nie tylko ślepą uliczkę, w którą brnie dalej Korea Północna realizując nolens volens orwelowski Rok 1984, ale pokazują też realne zagrożenie, jakim jest posiadanie broni jądrowej przez kraj, który pragnie innym pokazać, że jest ideologicznie lepszy, bo totalitaryzmem i nieświadomością potrafi trzymać w ryzach masy, które bez opieki wszechmocnych Władców panujących od trzech pokoleń podobno nie dałyby sobie rady. A że niepokorna część tych mas tafia do obozów pracy, umiera z głodu czy nieleczonych chorób – tego przecież świat nie zobaczy, za to googlowskie mapy, zwłaszcza w nocnym satelitarnym ujęciu, mówią same – w Korei Północnej oświetlone są tylko mauzolea, przeszłość jest ważniejsza od teraźniejszości. I co z tym zrobi « reszta świata » ?

środa, 23 marca 2016

Przedświąteczne zakupy



Poszła mała dziewczynka po zakupy do marketu. Czas przedświąteczny, kolejka do kasy długa. W kolejce przed dziewczynką staruszka z bochenkiem chleba. Staruszce zabrakło kilku groszy, ekspedientka mówi, że nie sprzeda. Klienci się oburzają, że babuleńka tak po chleb, bez pieniędzy i jeszcze kasę blokuje. Dziewczynka dyskretnie podaje staruszce 50 groszy, babuleńka wzruszona za chleb płaci, resztę oddaje złotowłosej dziewczynce.

Świąt pełnych nadziei życzę wszystkim czytelnikom tego bardzo ostatnimi czasy nieregularnego bloga.
 

środa, 27 stycznia 2016

Jak nie pies, to kot



Nasza Yuma von Certoria zabiegiem ratującym życie utraciła właśnie resztki swojej wystawowej szlachetności. Z resztą, z naszego założenia, miała być opiekunką domowników, wystawowi rodzice tylko budzili w nas pewien wyrzut sumienia za marnowane geny, jakoś nie wyobrażałam sobie siebie z nią na wybiegu, ani tym bardziej w staraniach o tzw. dobre krycie. Nasza « niedźwiedzica » od zawsze była od  i do tulenia domowników i przyjaciół domu, ewentualnie od warczenia na tych, którzy nasz spokój zakłócają. Operacja się powiodła, dzisiejsza kontrola potwierdziła, że psiak jest w świetnej formie, na dodatek zachowuje się zawadiacko, brykając i zaczepiając do zabawy jak za dawnych szczenięcych lat.  
Kociak natomiast zaczął biegać z pęcherzem, niemal jak w przysłowiu, tylko że siusia jakoś dziwnie. Znów wet, leki i zagadka, gdzie przyczyna prawdziwa kocich dolegliwości. Być może kamienie nerkowe, być może coś innego. Nadal nie wiemy, a wyniki nieciekawe.
Jeszcze jeż całkiem dobrze się ma, choć niekiedy z zimna się trzęsie, gdy spod lampy grzewczej wylezie prosto na szklaną taflę terrarium, rozgrzebie trociny i tam zaśnie. Łapki ma wtedy takie zimniuteńkie, więc ląduje na ... termoforze, po czym, już rozgrzany, tradycyjnie zaczyna mieć nas w nosie, tym jego szpiczastym i pomarszczonym jakby lat miał więcej niż cała reszta jeża.     
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że te zwierzaki jakoś nawzajem wyczuwają, kiedy z którymś z nich jest coś nie tak – są wtedy dla siebie jakieś bardziej wyrozumiałe i jakby pocieszające się nawzajem. Jakby empatii miały więcej niż niektórzy ludzie.    


niedziela, 24 stycznia 2016

"Tam, gdzie nie ma mostów"

kolejka do "przychodni" w dzień deszczowy


Czasem trudno uwierzyć, ale nadal wiele jest na świecie miejsc pozbawionych prądu, wody i wszystkiego tego, co kojarzy się nam z szeroko rozumianą cywilizacją czy postępem. Takich miejsc jest wiele zwłaszcza w Afryce. Nasz szczęście wielu jest też ludzi gotowych porzucić wygody, do których przywykliśmy, by daleko od bliskich  podjąć próbę poprawienia losu innym ludziom. Taki altruistyczny wyjazd w miejsce odcięte od świata to wielkie wyzwanie i wielka próba – własnych umiejętności, walki ze słabościami na dodatek w zderzeniu z oczekującymi pomocy ludźmi.
Dziś na Madagaskarze pomocy medycznej udziela się w miejscach, które punktem medycznym nazywają się chyba tylko ze względu na symboliczną obecność osób o medycznych kompetencjach.
Fundacja Pomocy Humanitarnej Redemptoris Missio właśnie rozpoczęła kolejną akcję na afrykańskiej ziemi:

W jednym z niewielkich miasteczek na Madagaskarze, chcemy wybudować przychodnię. Przed kilkoma miesiącami wrócił stamtąd nasz wolontariusz, którego relacja bardzo nas poruszyła. Mieszkańcy wioski, w której pracował są zdani jedynie na usługi lokalnych szamanów, którzy nierzadko stosując alternatywne, magiczne metody leczenia okaleczają, lub nawet uśmiercają chorych. Nawet ci, którym uda się dostać do wykształconych medyków muszą liczyć się z opieką na fatalnym poziomie. W salach chorych małomiasteczkowych punktów medycznych szczury i myszy biegające po lichych materacach są codziennym widokiem. Słowem: chcemy nieść pomoc w kraju, który nawet jak na afrykańskie warunki, jest bardzo ubogi. Chata Medyka, bo tak nazywa się nowy projekt, ma zapewnić malgaskiej społeczności dostęp do opieki zdrowotnej na poziomie nie uwłaczającym ludzkiej godności. Przewidziana jest budowa sali chorych, gabinetu konsultacyjnego i części socjalnej przeznaczonej na mieszkanie osób pracujących w ośrodku. Wstępne plany zakładają, że budowa rozpocznie się w czerwcu 2017 roku.
Co budujemy?
Znając lokalne warunki pogodowe i topograficzne chcemy wybudować niewielki budynek o powierzchni ok. 100 m2. Podstawowy budulec stanowić będzie cegła. Dach będzie kryty blachą falistą, jednak otwarta konstrukcja pozwoli uniknąć nadmiernego nagrzewania wnętrza i uniknąć zniszczeń podczas cyklonów. Część socjalna będzie się składać z dwóch pokoi, kuchni z jadalnią, łazienki z WC, magazynu na żywność oraz pomieszczenia technicznego. W części medycznej chcemy zorganizować gabinet konsultacyjny, salę chorych z możliwością utworzenia tymczasowego gabinetu konsultacyjnego i magazyn na leki. Przewidzieliśmy również poczekalnię dla pacjentów umiejscowioną na zewnątrz budynku. W planach jest ekologiczne skanalizowanie obiektu, zapewnienie dostępu do energii elektrycznej i wykopanie studni. Projekt zakłada wprowadzenie rozwiązań wykorzystujących naturalne źródła energii w jak najtańszy sposób. Wstępne plany nie zakładają wyposażania przychodni w wysokospecjalistyczny sprzęt medyczny. Biorąc pod uwagę koszt konserwacji i trudności związane z infrastrukturą zakładamy zapewnienie medykom podstawowych narzędzi diagnostycznych (USG, EKG, analizator krwi) i terapeutycznych.




A jak wygląda do tej pory leczenie pacjentów na Madagaskarze ?
Zobaczcie, poczytajcie :


 „Tam gdzie nie ma mostów.
Od najbliższej asfaltowej drogi, a tym samym od namacalnych przejawów cywilizacji, dzieli mnie 120km. W porze deszczowej oznacza to nawet tydzień podróży. Brak prądu, brak bieżącej wody. Osobę, która mówi w jakimkolwiek europejskim języku znaleźć można najszybciej w oddalonym o 22 km mieście powiatowym. Nad zamieszkałymi przez krokodyle nilowe rzekami nie ma mostów. Wyrocznię we wszelkich sprawach społecznych i osobistych (także tych dotyczących zdrowia) stanowi szaman… Tak w skrócie można opisać Beronono, miasteczko położone w zachodniej części Madagaskaru , które na 3 miesiące przeniosło mnie w czasie o kilka stuleci.
W Beronono nie ma lekarza, dlatego na wieść o moich planach otwarcia tam przychodni miejscowi zareagowali zadowoleniem. Na załatwienie wszelkich formalności oraz zorganizowanie lekarstw i sprzętu miałem kilka tygodni, wszystko organizowałem mieszkając i pracując w powiatowym Mandabe. Gdy nadszedł długo oczekiwany dzień wyjazdu załadowałem kilka toreb z bagażami na drewniany wóz i w towarzystwie kilku Malgaszów ruszyłem w kilkugodzinną podróż. Na miejscu czekał na mnie budynek nowej przychodni… Przychodnia to rzeczywiście nowa rzecz dla miejscowych, do opisania samego budynku ten epitet jednak nie pasuje. Mała, jednoizbowa chata ze szkieletem z traw i patyków oraz dachem krytym strzechą była moim nowym miejscem pracy.
Dzień życia Vazahy.
Jak wyglądał dzień pracy białego człowieka? Normalnie, jak dzień pracy w każdym szpitalu, z tą jedynie różnicą, że tu za wszystkie „oddziały” i wszelkie zabiegi odpowiedzialny był jeden człowiek, borykający się w dodatku z brakiem sprzętu i leków.
Poranek. 7 osób przybyłych z odległej o 15 km wioski narzeka na problemy żołądkowo-jelitowe. Po wydaniu garści leków dla każdego z nich okazuje się, że jeszcze nigdy nie zetknęli się z mydłem. W XXI wieku żyją ludzie, którzy nie znają podstawowego środka higieny osobistej. Jasnym staje się, że w tym przypadku ważniejsza od terapii lekowej będzie edukacja, co przy niuansach w plemiennej odmianie języka malgaskiego nie przysparza mi uśmiechu.
Południe. Za kilka chwil krótka przerwa na obiad. Miska ryżu z fasolą, lub liśćmi pomidorów okraszonych suszonymi larwami. Jeszcze tylko ostatni pacjent. Somba, mała dziewczynka z malarią. W trzecim dniu terapii przyszła z mamą po zastrzyk. Problem tyko w tym, że rano skończyły się strzykawki. Zostały trzy, a pacjentów z malarią siedmioro. Wszyscy muszą dostać lek więc dożylna droga nie wchodzi w grę może by tak per rectum i możliwie najdokładniejsza sterylizacja plastikowego sprzętu? W końcu zimnica, to stan zagrożenia życia.
Wieczór. Do zamknięcia przychodni jeszcze godzina, a przed momentem młoda kobieta przyniosła na wpół przytomnego syna z ciężką malarią. Cóż przyjdzie spędzić noc w przychodni. Nadzieja tylko w tym, że tej nocy będzie to jedyny ciężki przypadek…”  


 
Jacek Jarosz
Fundacja Pomocy Humanitarnej
Redemptoris Missio

piątek, 8 stycznia 2016

Pieskie życie, ludzkie smutki



Poprzytulać, potarmosić, popieścić 45 kg kudłatej bezwarunkowej miłości.
Wychodzić smutki, chandry i troski, wybiegać radości i sukcesy.
Pilnujące nieustannie oczy, nastawione uszy wyłapujące każdy szmer, po cichu skradające się pod łóżko cztery łapy, całą sobą gotowe pilnować naszego spokoju.  To właśnie pies, najstarszy czworonożny towarzysz ludzkości.
Nasza psica zachorowała. Trochę poważniej niż myśleliśmy. Oby była z nami jak najdłużej. Trzymaj się, Miśko. Jeszcze trochę daj się Tobą nacieszyć...