piątek, 25 października 2013

Podpatrzone w Krakowie

Dłużyła nam się zima tego roku, złota polska jesień trwa w najlepsze i mogłaby się nie kończyć. Za oknami sama poezja kolorów, szkoda, że taka ulotna. Z Krakowa też przywiozłam ułamki jesieni, jeszcze tej wczesnej. Nie zawiodły kwiaciarki na Rynku Głównym - ich bukiety zawsze znakomicie oddają nastrój i urok panującej pory roku.




Wiecznie głodne gołębie podglądają przechodniów. Dziwne to miasto - i stare, i nowoczesne zarazem. Polski kawałek Zachodniej Europy.

niedziela, 6 października 2013

Zamknięte drzwi Europy

Wspominałam tu kiedyś o książce Klausa Brinkbaumera, Afrykańska odyseja, Erich –Emanuel Schmitt motyw imigranckiej wędrówki obszernie rozwinął w  całkiem niedawno wydanej w Polsce powieści Ulisses z Bagdadu. W minionym roku głośno było wokół Ameksyki, którą napisał Ed Vuillamy. I chociaż takich publikacji w świecie coraz więcej, problem narastających nielegalnych migracji nadal pozostaje kwestią wydawałoby się nie do rozwiązania, unikaną, przemilczaną aż do momentu kolejnych spektakularnych tragedii. Tych małych, jednostkowych dramatów nie zobaczymy w mediach i nie robią takiego wrażenia jak rzędy ciał niepoliczalnych. Śledząc hiszpańskie i francuskie media mam jednak wrażenie, że tym razem, po Lampedusie, coś drgnęło, może wreszcie znieczulony europejski brzeg pomocną dłoń wyciągnie zanim dojdzie do kolejnych tragedii na tak dużą lub większą skalę. Póki co, kolejni wędrowcy podejmują śmiertelnie niebezpieczną drogę z piekielnej Afryki do rajskiej Europy. Oby ta Europa okazała się chociaż czyśćcem.   

poniedziałek, 9 września 2013

Z Krainy Życzliwych Ludzi

Bardzo intensywne wakacje zakończyły się intensywnym powrotem do cywilizacji. Brak czasu na pisanie, na czytanie też go niezbyt wiele. Zanim jednak wróciliśmy do „ciemnego miasta” – tak bowiem przywitał nas nieoświetlony wieczorami Poznań, mieliśmy miły przystanek w naszym leśnym zakątku, z niespodziankami oczywiście, żeby nie było zbyt monotonnie. Wszystko zaczęło się od samochodowego psikusa. Auteczko jechało i w zakręcie stanęło. Sprzęgło wpadło tam, skąd wystaje, hamulec przestał działać, został pedał gazu. Poturlałam się zatem hamując silnikiem, aż auteczko zatrzymało się i dalej nic. No to trójkąt, awaryjne i … rozglądam się wokół. Zatrzymuje się przejeżdżające pierwsze auto, dwóch miłych Panów pyta, „co się stanęło” i obiecują, że pomogą. Ściągają lokalnego mechanika z lawetą, a mnie podwożą do miasteczka, bym załatwiła, com zamierzała, w razie kłopotów z transportem powrotnym obiecują pomóc. W miasteczku, w zaprzyjaźnionej pizzerii, sprawdzam e-pocztę i przy okazji, ku radości Złotowłosej, szukam sposobu powrotu lokalnym PKS-em. PKS - y  w naszym kierunku są „ino” 2 na dobę, na szczęście ten wieczorny pojedzie za moment. No to czekamy na przystanku konwersując ze starszym panem, który rano po emeryturę przyjechał i wrócić ma czym dopiero wieczorem. Nadjeżdża nasz autobus, busik właściwie i jedzie prawie do naszego lasu. Szczęśliwe, że na busika się załapałyśmy, nastawiamy się w myślach na wieczorny marsz do naszego lasu. A tymczasem Pani Szoferka po busiku się rozgląda, poza nami został 1 pasażer, który wysiada we wsi „docelowej”, więc Pani Miła proponuje nam, że podrzuci nas do końca asfaltu, czyli prawie pod nasz leśny domek. Tak oto rejsowy autobus turlał się po naszej wyboistej drodze ku zdumieniu spacerowiczów, by ułatwić życie 2 pasażerkom. Potem była jeszcze jedna miła niespodzianka – przyszedł sąsiad z zakupami prosto od gospodarza i zostawił nam masło, serek, maślankę i jaja, na dzień następny zapowiadając rybki z jeziora. Poczuliśmy się kulinarnie dopieszczeni, a fakt, że auteczko czas jakiś u mechanika zostało, też wyszedł nam na zdrowie, bo rowery wykorzystane były jak nigdy dotąd. Szkoda, że to nasze polskie lato ciągle takie zbyt krótkie, ledwo się zaczęło truskawkami, już się kończy koralami jarzębin.            




środa, 21 sierpnia 2013

Hiszpański dziennik podpokładowy




Od jakiegoś już czasu nie buja, nie kołysze i nie huśta. Jednak jeszcze tydzień po powrocie na ląd wszystko wokół wirowało jak na żyroskopie. Podobno im trudniej człowiek przyzwyczaja się do fal, tym trudniej w drugą stronę. Tak się pechowo składa, że z całej naszej ekipy pejzaż najbardziej chwieje się w moje głowie, dzielne dzieciaki radziły sobie znakomicie, czego o moim osobistym błędniku powiedzieć niestety nie można. Nie poddawałam się jednak i  walczyłam do samego końca, wspomagana akupresurowymi avioopaskami i nieusypiającą na szczęście biodraminą. A szkoda byłoby przespać widok tak urokliwych miejsc, coraz częściej niestety zasłanianych molochowatymi hotelami.


Dopływaliśmy zatem do zatok, gdzie marin ani przyzwoitej kei nie było, bo miejscowej ludności najwyraźniej zależy na turystyce uspokojonej. Minus jedynie taki, że praktycznie  nie było gdzie przycumować, do tego morze zwykle bywało tam płytkie, pozostawała zatem kotwica i potem pontonem na ląd, co dzieciakom sprawiało wielką frajdę, a mnie wprawiało w stan pogotowia. W minionym roku opowiadałam studentom o doli nielegalnych imigrantów przeprawiających się nieoświetlonymi pontonami przez to samo morze, po którym właśnie pływaliśmy, wielu z nich ginie niezauważonych przez większe jednostki pływające. My pokonywaliśmy w ten sposób maleńki odcineczek i to w trybie wakacyjnym, oni płyną setki mil będąc pod presją, że mogą zostać schwytani i cofnięci do kraju, skąd z ogromnym trudem się wyrwali. W El Mundo pisano ostatnio o tragicznej historii imigranta, który zginął tylko dlatego, że jako nielegalny nie ma prawa do opieki medycznej.  Zaczęły się dyskusje o prawach i godności imigrantów. Wcześniej w Madrycie – fale protestów z rolkami papieru toaletowego w roli rekwizytu wspomagającego – przeciwko kryzysowi politycznemu. Rzeczywiście bezrobocie i kryzys są widoczne nawet na Majorce, ale nie w dużych ośrodkach turystycznych, tylko właśnie w tych mniejszych, malowniczych i urzekających pozornym spokojem. 



Jakby dla równowagi żywiołów, pewnego dnia byliśmy świadkami ogromnego pożaru, zaprószonego przez nieostrożnego człowiek, który nie wziął pod uwagę, że najgorętszy dzień lata + wiatr zmieniający kierunek to nie najlepszy moment, by rozpalać ognisko. I tak oto spłonęło 800 hektarów lasu, samoloty strażackie uwijały się co najmniej przez dwie doby ( tyle przynajmniej mieliśmy okazję ich pracy się poprzyglądać, gdy wodowali obok nas i mknęli w stronę dymnej chmury  ), w powietrzu stale krążyło 6 jednostek, a skutery wodne na trasie wodowania z pewnością nie ułatwiały im pracy.



Potem zdarzyła się tragedia w Galicji na legendarnym szlaku Santiago de Compostella. Drastyczne zdjęcia w prasie, żałoba narodowa do niedzieli i chociaż na Balearach też ją ogłoszono, to niektóre nocne dyskoteki wcale się do tego nie zamierzały zastosować, liczyli się turyści. Jednakże cykady w tych dniach słychać było zdecydowanie wyraźniej, jakby grały koncert nie tylko dla siebie. Grają mi w uszach do dziś, zagłuszyły już pamięć wiatru wiejącego z kilku kierunków jednocześnie, a tak niewinnie nazywanego bryzą termiczną. Teraz cykady konkurują z zieleniutkim pasikonikiem, który wskoczył do nas przegoniony deszczem.               


sobota, 17 sierpnia 2013

Jeszcze z Hiszpanii

Obiecanych fotek kilka: 

Hiszpański jeż 


trochę ciepłej całkiem wody


i tajemnicze skały


a teraz powrót do porzuconych kiszonych ogórków i chleba naszego prawdziwego, powrót do lektur i do pisania :-).
I wielkie podziękowania dla naszego kapitana! Muchas gracias capitan !

piątek, 9 sierpnia 2013

Z Hemingwayem w Hiszpanii - cd.

Zatem Hemingway . Najpierw problem ogromny, by go zdobyć . W końcu przez antykwariat ściągać się udało i oto pachnące papierem z PRL-u PIWowskie wydanie "Słońce też wschodzi " podjechało ze mną do Hiszpanii. Gdy czytałam pełne prawdziwej pasji opisy corridy, które onegdaj tak zachwyciły Amerykę, żar  z nieba dodawał lekturze prawdziwości i brakowało tylko ulicznego pyłu. Hemingway znakomicie oddał emocje i więzi, jakie tworzą się między bykiem a torreadorem, gdzie ten ostatni powinien przede wszystkim byka kochać i rozumieć, tym sposobem piękno walki, jaka toczy się między imponujących rozmiarów zwierzęciem a kruchym człowiekiem bierze górę nad okrucieństwem człowieka.
"Słońce też wschodzi" to ciekawa wycieczka po artystycznym świecie Francji i Hiszpanii, spotkacie tu Gertrudę Stein, pojawia  się Ezra Pound. Są klimaty i
nastroje z surrealistycznego międzywojnia. Jest też wątek wędkarski. Hemingway uwielbiał łowić ryby, wędkowanie to też jeden z motywów wspomnianej powieści - bohaterowie jadą do Hiszpanii m.in. na ryby.
U nas  ryb było pod dostatkiem, tylko brać nie chciały. W nieprzyzwoicie przezroczystej wodzie pożerały przynętę i zwiewały równie szybko jak się zjawiły. Rrównie nagle pojawiły się pewnego dnia delfiny. Gdy już się wydawało, że wokół nic tylko woda - nagle plusk i proszę -dzieciaki miały widowisko -niespodziankę. Po tym, co zobaczyły, już chyba nigdy nie będą chciały iść do aquaparku. Delfiny jakiś czas z nami, raz po raz wyskakując nad powierzchnię wody, a nam zaraz zrobiło się jakoś pewniej, zwłaszcza, że niewszyscy pałali morską pasją. Nagle delfiny zniknęły, chwilę potem pojawił się zarys lądu. Fotki z wyprawy niebawem, niestety bez delfinów.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Z Hemingwayem w Hiszpanii

Powracam  z utęsknieniem do pisania po przydługiej przerwie :-). Tak to jest, gdy na wakacje wybierzemy  się w intensywnym pędzie i nagle równie intensywna dawka wolnego czasu spada niczym manna z nieba. Nadmiar  czasu, bezmiar przestrzeni i brak zasięgu. Na to przecież się w zapracowaniu czeka , a gdy to w końcu nadchodzi, to jakoś  trudno się odnaleźć, tak bardzo uzależniamy się od komórek i internetu, i od internetu w komórce .
Obiecałam, że  napiszę o Hemingway'u. Zatem c.d. jutro, jak sieć da :-)