Od jakiegoś już czasu nie buja,
nie kołysze i nie huśta. Jednak jeszcze tydzień po powrocie na ląd wszystko
wokół wirowało jak na żyroskopie. Podobno im trudniej człowiek przyzwyczaja się
do fal, tym trudniej w drugą stronę. Tak się pechowo składa, że z całej naszej
ekipy pejzaż najbardziej chwieje się w moje głowie, dzielne dzieciaki radziły
sobie znakomicie, czego o moim osobistym błędniku powiedzieć niestety nie
można. Nie poddawałam się jednak i walczyłam do samego końca, wspomagana
akupresurowymi avioopaskami i nieusypiającą na szczęście biodraminą. A szkoda byłoby
przespać widok tak urokliwych miejsc, coraz częściej niestety zasłanianych
molochowatymi hotelami.
Dopływaliśmy zatem do zatok,
gdzie marin ani przyzwoitej kei nie było, bo miejscowej ludności najwyraźniej
zależy na turystyce uspokojonej. Minus jedynie taki, że praktycznie nie było gdzie przycumować, do tego morze
zwykle bywało tam płytkie, pozostawała zatem kotwica i potem pontonem na ląd,
co dzieciakom sprawiało wielką frajdę, a mnie wprawiało w stan pogotowia. W
minionym roku opowiadałam studentom o doli nielegalnych imigrantów
przeprawiających się nieoświetlonymi pontonami przez to samo morze, po którym
właśnie pływaliśmy, wielu z nich ginie niezauważonych przez większe jednostki
pływające. My pokonywaliśmy w ten sposób maleńki odcineczek i to w trybie
wakacyjnym, oni płyną setki mil będąc pod presją, że mogą zostać schwytani i
cofnięci do kraju, skąd z ogromnym trudem się wyrwali. W El Mundo pisano ostatnio o tragicznej historii imigranta, który
zginął tylko dlatego, że jako nielegalny nie ma prawa do opieki medycznej. Zaczęły się dyskusje o prawach i godności
imigrantów. Wcześniej w Madrycie – fale protestów z rolkami papieru toaletowego
w roli rekwizytu wspomagającego – przeciwko kryzysowi politycznemu. Rzeczywiście
bezrobocie i kryzys są widoczne nawet na Majorce, ale nie w dużych ośrodkach
turystycznych, tylko właśnie w tych mniejszych, malowniczych i urzekających
pozornym spokojem.
Potem zdarzyła się tragedia w
Galicji na legendarnym szlaku Santiago de Compostella. Drastyczne zdjęcia w
prasie, żałoba narodowa do niedzieli i chociaż na Balearach też ją ogłoszono,
to niektóre nocne dyskoteki wcale się do tego nie zamierzały zastosować,
liczyli się turyści. Jednakże cykady w tych dniach słychać było zdecydowanie
wyraźniej, jakby grały koncert nie tylko dla siebie. Grają mi w uszach do dziś,
zagłuszyły już pamięć wiatru wiejącego z kilku kierunków jednocześnie, a tak
niewinnie nazywanego bryzą termiczną. Teraz cykady konkurują z zieleniutkim
pasikonikiem, który wskoczył do nas przegoniony deszczem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz