Dwubiegunowa, odpychająco-przyciągająca
książka leży mi na biurku od kilku miesięcy jak wyrzut. Że nie wiem, jak do
niej podejść, że nie wiem, jak o niej napisać. Jest turpistycznie piękna.
Intrygująca i zmuszająca do ustosunkowania się. Bać się jej? Odrzucić z
niesmakiem? A może oswoić szukając piękna w chorobowym oszpeceniu, w
zdeformowanej rzeczywistości? Miała to chyba być publikacja o fotografowaniu
biedy. Niemal każde słowo napisane przez Tochmana oswaja obraz uchwycony w
obiektywie Wełnickiego, każde zdanie uczy obcowania z obrazem, tak jak
wcześniej zrobił to autor fotografii z oswajaną rzeczywistością. – Ja wam
pokażę prawdziwą biedę, nie tę pod turystów, by wyżebrać więcej, ale tę
prawdziwą, niezafałszowaną - można by uzupełnić przekaz Edwina N., niebezpiecznego
jak się okazało przewodnika „bieda –wycieczki”, która przy okazji jest karawaną
rozdającą jedzenie. True Manila. Inny brzeg turkusowego oceanu. I nie wiem, co
bardziej odpycha – schorowana kobieta zdeformowana chorobą, czy fotograf
utrwalający obraz człowieka w fazie odrzucenia. Znamienny jest tu dystans, z
jakim Tochman podchodzi do fotografujących biedę, choć sam jest częścią tej
kuriozalnej wycieczki, wyraźnie się od
niej odcina patrząc na fotografujących białych oczyma pogrążonych w biedzie
Filipińczyków. Książka Tochmana ( i
Wełnickiego!) to także rozrachunek z kolonializmem, wskazujący jasno mroczną
stronę kolonizujących i równie ciemną kroczących tuż za nimi niebiednych
misjonarzy nawołujących do ubóstwa. Świetna lektura na wielkanocny czas.
Wojciech Tochman, Eli, Eli, fot. Grzegorz Wełnicki, Wyd. Czarne 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz