Zamierzałam o tym napisać nieco
później, gdy już pewna będę, że znalazło się wyjście i sytuacja jest opanowana.
Piszę teraz, bo nastąpił niespodziewany zwrot akcji i tylko jakaś pozaziemska
ingerencja może tu chyba zaradzić. Ale od początku. Jakiś czas temu napisała do
mnie moja była studentka maila z prośbą o pomoc. Wydawało się, że pomóc mogę „od
ręki”, już nie raz sprowadzałam lekarstwa z innych krajów, nie raz wysyłałam je
tam, gdzie ich brakuje, tu jednak coś od początku szło nie tak. Pierwsza osoba,
która zaoferowała swą pomoc w kilku francuskich aptekach usłyszała :”jutro
najwcześniej, lek trzeba zamówić”, a człowiek był wszędzie przejazdem. Kolejna
osoba, też myszkując po Francji usłyszała to samo, też była tam na chwilę. To
napisałam do przyjaciół „stacjonarnych”, licząc się z tym, że doliczyć trzeba
będzie czas na wysyłkę kurierską lub pocztową. I dziś najpierw telefon z Paryża
: lek przepisany przez polskiego weterynarza jest lekiem niebezpiecznym i
zwykłemu śmiertelnikowi nie sprzedajemy, czyli co – mam tam wysłać zaufanego
weterynarza po zaprzysiężeniu, że leku sam nie skonsumuje, tylko poda psu? Działamy
dalej. Parę godzin później telefon z Brukseli: składnik poszukiwanego przez nas
leku jest zabroniony w całej Belgii ( pytanie, czy w całej Europie? ). Szukamy,
mailujemy, dzwonimy. A tym czasem pies już trzeci tydzień nie chodzi. Od
tygodnia jego stan się pogarsza, zaczęło się od zwyrodnienia kręgosłupa, teraz
dołączają się inne objawy wynikające z bezruchu. Nie wiem już, jak dalej pomóc.
Dlatego piszę tu, wiem, że spora grupka psiarzy tu zagląda. Może macie jakiś
pomysł? Lek nazywa się strinervene, (nie)dostępny we Francji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz