sobota, 30 listopada 2013

Gdy zasypiają jeże

Dopóki nie zadomowiły się na jakiś czas w naszym ogrodzie, nie mieliśmy pojęcia, że jeże zapadają w zimowy letarg. Od tego czasu nie porządkujemy dokładnie ogrodu przed zimą starając się zostawić „iglaczkom” jakąś kupkę liści i gałązek, by mogły się tam zakopać i wymościć ciepłe gniazdko. Mam nadzieję, że tym razem nie wybudzi ich ogień i dym z liści palonych w ogrodzie sąsiada, zawsze jest niestety ryzyko, że w takim płonącym stosiku zasnął iglasty stworek i oprzytomnieje odrobinę za późno. 
W jednym z ogrodniczych marketów widziałam ostatnio domek dla jeży, bardzo sprytnie pomyślany, wyglądał jak miniaturka budy dla psa z proporcjonalnie dużym przedsionkiem. Tylko co na to jeże ? Ciekawe, czy ucywilizowały się na tyle, by preferować drewnianą budkę nad liściasto – gałązkowy stosik.  Domku dla jeży nie kupiłam, więc się nie przekonam, chyba, że moi chłopcy, jak obiecali, zbudują go sami.

       


czwartek, 7 listopada 2013

(Nie) jadą wozy kolorowe

Sporo ostatnio piszą o Papuszy, może rocznica jakaś? W księgarni widziałam ostatnio słynną  i cenną publikację Ficowskiego, Cyganie na polskich drogach, przypomina mi inną opisaną historię, z powodu której życie Papuszy tak się skomplikowało i rozsławiło zarazem. Ficowski Papuszy literacko bardzo pomógł, ale też sprawił, że wysłannicy taborów uznali ją za zdrajczynię. Ujawniła „gadziom” to, co było tylko cygańskie, zaszyfrowane kulturowo i z założenia niedostępne dla „gadziów”. Na dodatek bardzo to psychicznie odchorowała. Przeczytałam właśnie historię Papuszy autorstwa Angeliki Kuźniak. Czytałam wcześniej nieco o losach Romów w Hiszpanii i przyznać muszę, że Cyganie u nas, w Polsce, mieli i mają szczególnie pod górkę. Z dzieciństwa pamiętam piosenkę Maryli Rodowicz o barwnych cygańskich taborach, pamiętam nachalne cyganki, które koniecznie chciały z ręki „prawdę powiedzieć” i pamiętam dziecięcy lęk przed Cyganami porywającymi dzieci, pamiętam opowieści babci o znakomitych cygańskich patelniach i kradzieżach kur.  Dziś przede wszystkim ponoć należy mówić o ludności romskiej, nie cygańskiej, choć jedno i drugie określenie ma swoje historyczno-językowe uzasadnienie. Papusza jednak, jak podkreśla Kuźniak, uparcie powtarzała, że żadną Romką nie jest, tylko Cyganką i już. A z polskimi Cyganami obeszliśmy się dość nieładnie, w kwestie zagłady nie wchodząc, barbarzyństwem na ich kulturze było chociażby przymusowe osiedlenie taborów. Cygan, czy Rom jak kto woli, to przecież nomada, który bez konia i wozu, bez lasu i drogi jest jak rzemieślnik pozbawiony narzędzi. Nic dziwnego, że gdy nakazem władz (w ramach tzw. "akcji osiedlania i produktywizacji ludności cygańskiej") pozbawiono Romów możliwości wędrowania od wsi od wsi i zakazano taborowego barwnego życia, skazano ich tym samym na biedę i żebractwo…

Chcemy się osiedlić
I dzieci nasze do szkół oddać.
Spadnie z nas ciemnota
I nieczystość serc
(…)
A starzy Cyganie i Cyganki płaczą.
Oni dawne czasy wspominają.
Myślą o lasach, o rzekach,
O górach i ogniach.
Bo starzy Cyganie
Mają serca jak kamienie.
W lesie wyrosły i skamieniały.
/Papusza, Na dobrej drodze ( cyt. za A. Kuźniak, Papusza), wyd. Czarne 2013/

   

sobota, 2 listopada 2013

Spotkanie. Aksamitki i chryzantemy.

Złotowłosa obudziła się dziś bardzo podekscytowana: - Mamo, mamo, muszę ci szybko opowiedzieć mój sen! – I nim zdążyłam się przebudzić na dobre, sama nie wiedząc, czy mi się to jeszcze śni, czy już dzieje się tu i teraz, mała trajkotała już jak najęta: Mamo, mamo, spotkałam dziś moją starszą siostrę, miała ciemne kręcone włosy jak ty i duże niebieskie oczy. Spotkałam ją na spacerze, chciałam ci ją pokazać, ale ona przed drzwiami zniknęła, a ja się obudziłam…
Jeszcze niedawno zastanawiałam się, jak i kiedy powiedzieć dzieciom, że miały jeszcze starszą siostrę, jednakże przy jednym z rodzinnych pogrzebów zorientowałam się, że dzieci zdecydowanie łatwiej niż dorośli radzą sobie z problemem śmierci, łatwiej ją oswajają i przeżywają inaczej. Wtedy postanowiłam, że winna im jestem pewną szczególną rodziną, dla mnie bardzo niełatwą, opowieść. Ta opowieść od czasu do czasu powraca w pytaniach od dzieci, na ile potrafię staram się ją objaśniać.
Nie da się wymazać z pamięci istot, które były nam bliskie i pozostaną w nas i z nami na zawsze, nawet jeśli odeszły dawno i „daleko”.
W meksykańskiej kulturze święto zmarłych to święto pogodne, to czas, kiedy zmarli przychodzą do nas, by z góry spojrzeć na nasz ziemski padół i pewnie z politowaniem patrzą na nasze przyziemne problemy.  Właśnie 1 listopada, według meksykańskich wierzeń, dusze zmarłych dzieci powracają do swych domów na ziemi, 2 listopada to dzień powrotu dusz ludzi dorosłych. Ważne, by w tych dniach znaleźć chwilę na refleksję, wspomnienia  i medytację dedykowane tym, którzy od nas odeszli. I w Polsce, i w Meksyku te dni są bardzo kolorowe – na polskich cmentarzach feeria kwiatów, głównie chryzantem i zniczy, na  nekropoliach meksykańskich  - kwiatów, szczególnie aksamitek, i słodyczy, często w formie kościotrupów, by na słodko oswoić nieuniknioną śmierć.          

W obu kulturach jeszcze parę dni potrwają obchody Día de los muertos, w Meksyku  –  to powaga radosnego obrzędu, w Polsce – gdy widzę ni z tego ni z owego pod cmentarzem pierniki i obwarzanki, ( a czasem, o zgrozo – kiełbaski!) – to raczej wygląda niestety na kpiny z poważnej tradycji...

piątek, 1 listopada 2013

Czekając

Wrócić do swoich korzeni, do domu, albo przynajmniej do własnego osobistego łóżka wtedy, gdy rozstać trzeba się z tym światem wydaje się nam pragnieniem naturalnym i oczywistym. Jednakże czas pokazuje, że coraz trudniej w taki właśnie sposób przejść z jednej strony świata tego na drugą. Coraz częściej życie ludzkie dobiega końca w szpitalu, z dala od prywatności, intymności, bez tak pożądanej wtedy bliskości. Żyjemy w pośpiechu i w pośpiechu umieramy, brakuje czasu na pozałatwianie „pilnych spraw”,  historie niedokończone gnębią bardziej niż wyrzuty sumienia.


Ten rok to kolejny pogrzeb w rodzinie, ale jakże inny ten pogrzeb od kilku poprzednich, zupełnie niespodziewanych i przedwczesnych. Śp. Wuj wszystkiego dopilnował, co zaczęte dokończył i poukładał sobie, a nad ranem szepnął do żony „śpij, Kochanie” i zasnął. Na zawsze. Została rodzinna rozpacz i pytanie najbliższych „dlaczego on” i „co dalej?”… [*] Tymczasem Wuj spoczął na maleńkim, zacisznym cmentarzu, gdzie łatwo dojechać i nie trzeba płacić za "niespodziewany parking", ani stać w gigantycznych korkach jak w miejskich nekropoliach ...

*

Właśnie czytam powieść „Strażnik trumny”, którą napisał Wenguang Huang. To rodzinna historia m.in. o przywiązaniu do tradycji, w szczególności do tradycji umierania. Rzecz dzieje się w Chinach, w czasach kiedy Mao zakazuje pochówków w trumnach, bo lepsza dla narodu chińskiego jego zdaniem okazuje się kremacja – zostawia więcej terenów pod fabryki i przemysł, pod nowe osiedla, a nie pod „nieużyteczne” cmentarze. Bohaterką główną powieści Huanga jest babcia, a właściwie babcia i jej trumna, czy raczej jej shoumu, „drzewo długowieczności”, jak ten szczególny mebel sugerowała nazywać przyszła nieboszczka przygotowująca się do swego pogrzebu ... 15 lat. Po drodze bowiem „siwowłosy odprowadza do grobu ciemnowłosego”, czyli zdarza się w rodzinie wspomnianej babci pogrzeb jej syna, ale nie tylko …
Rzecz o poważnych, trudnych sprawach napisana w sposób lekki, momentami wręcz zabawny. Lektura konieczna.