Tak jakoś mam, że w zabieganiu, gdy się nie wyrabiam ze wszystkim i z niczym, zaczynam dłubać w decoupage'u. A że od minionego lata w spiżarni czekał na swój ( mój? ) czas mały ceramiczny kubeczek po jogurcie, to reszta łatwo zrobiła się sama. Jogurt zjadłam w Paryżu, ale kubek był tak uroczy w swej prostocie i nieplastikowości, że go przygarnęłam i do walizki wcisnęłam. Jako że do Afryki wybieram się niczym sójka za morze, ciągle jednak zdecydowanie "wybieram się", to kubek został kubkiem afrykańskim. Z czasem pewnie zapełni się długopisami, które już napisały wszystko, co powinny napisać, a nowego wkładu jakoś im kupić mi się nie chce.
Dzisiaj usłyszałam opowieść o tym, że jajko pomalowane w przedstawienie naszych wyobrażeń, sprzyja realizacji ukrytych za nimi pragnień.
Może jednak mój afrykański kubek zawiedzie mnie w końcu do prawdziwej, nieturystycznej Afryki...
Tymczasem równikowe marzenia rozwiewa śniegowa czapa na wiosennym już zdawało się tarasie.
Wiosna przyjdzie niebawem, tylko jeszcze nie wybrała kwietnego kapelusza.
Dzisiaj usłyszałam opowieść o tym, że jajko pomalowane w przedstawienie naszych wyobrażeń, sprzyja realizacji ukrytych za nimi pragnień.
Może jednak mój afrykański kubek zawiedzie mnie w końcu do prawdziwej, nieturystycznej Afryki...
Wiosna przyjdzie niebawem, tylko jeszcze nie wybrała kwietnego kapelusza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz