niedziela, 14 czerwca 2015

"Timbuktu"



Znane mi dotąd z relacji naszej polsko - afrykańskiej Iwony « malijskie » historie, głównie te z 2012r.,  zobaczyłam w kinie. Właściwie nie wiadomo, w którym miejscu w tym filmie kończy się dokument, a gdzie zaczyna się fikcyjna, poetycka opowieść.
  W malowniczym pustynnym pejzażu łatwo o kicz. U Sissako mamy na pierwszym planie (nie) wrażliwość – na drugiego człowieka, na jego historię, na jego tradycję. Rozstrzelane figurki, zakazany futbol, zabroniona muzyka. Nakazane nowe zwyczaje zakrywania twarzy, dłoni i stóp. Ekstremalni islamiści w butach  i z bronią w meczecie. Poza ich prawem jest tylko szalona Tahitanka, wątkiem trzęsienia ziemi przywołując kolejną sytuację sprawdzającą siłę humanitaryzmu.

Wydarzenia cytowane z rzeczywistości splatają się tu ze sztuką obrazu i akcji powstałej w myślach reżysera. « Zrobiłem film o historiach, które świat przemilczał » - wyznał nie kryjąc łez podczas konferencji prasowej reżyser filmu, Abderrahmane Sissako
i pokazał, że wyobraźnią można rozegrać mecz piłkarski bez piłki, można zatańczyć bez muzyki. Można też przeciwstawić przemocy delikatność i pokazać człowieczeństwo w obrazach, które wydają się być wyłącznie scenami brutalnymi.  

sobota, 25 kwietnia 2015

Jest David!

Jak pisałam we wczorajszym komentarzu Davida znaleźliśmy właśnie wczoraj dzięki przyjaciołom z facebooka (dziękujemy raz jeszcze!). Trafił do francuskiego szpitala po utracie przytomności. Jest pod dobrą opieką, ale z nim samym nadal nie ma  kontaktu. Miejmy nadzieję, że wkrótce sam nam opowie jak to jest, gdy nagle człowiek wyloguje się z życia. Trzymajcie kciuki, by na swoją opowieść nie kazał długo czekać.    

piątek, 24 kwietnia 2015

Gdzie jest David?

We wtorek zaginął nasz malijski przyjaciel David,
ostatnio - we wtorek - najprawdopodobniej przebywał w Marsylii, miał stamtąd lecieć do Warszawy z przesiadką w Brukseli. Od wtorku nie ma z nim kontaktu. Jest obywatelem Mali, ma polską kartę pobytu. Wiek 40 lat.
(fotka usunięta)
Jeśli ktokolwiek cokolwiek na jego temat wie, proszę pisać na adres: david.dolo.lost@gmail.com (adres nieaktualny)
Pomóżcie proszę, jest już piątek i nadal nie wiemy nic ...  

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Jaja i pioruny

Nie, nie będzie o pogodzie, która zrobiła nas w jajo, nie będzie o piorunach, które parę dni temu słychać było za oknem. Jaja wielkanocne już wiszą na ogrodowej wierzbie i na oleandrze, a Złotowłosa w ramach świątecznych kartek wysmażyła komiks z chmurką : "co się stało z moimi jajami", który ostatecznie wylądował w domowym archiwum artystycznym.


A pioruny? Pierony raczej.

Nie zwróciłabym uwagi na tę książkę, gdyby nie pewna intrygująca bliskość losów opisywanych w niej ludzi. Pierony. Górny Śląsk po polsku i niemiecku to znakomita lekcja historii wspomnianego regionu opowiedziana w reporterskim tonie, opowieściami prostych i wielkich ludzi przeplatana, dająca świadectwo istnieniu małej ojczyzny niezwykle osobliwej i niedocenianej, widziana z perspektywy polskiej i niemieckiej.
Dla mnie, przed lekturą tej książki, Górny Śląsk był krainą czarnego złota, ale i czarnego chleba, małą ojczyzną Kutza, ale i uprzywilejowanym onegdaj regionem, któremu należało się więcej niż innym, bo szczególnie dużo innym dawał. Kojarzył mi się z górniczymi ośrodkami nad morzem i wolnojadącym przez Śląsk pociągiem, bo « pod nami fedrują »..., ze znakomitą strzelnicą sportową ( ale to temat na inną opowieść). Tymczasem okazuje się, że to Katowice, stolicę regionu opisywano jako miasto-ogród, a jego modernistyczna architektura, z której niewiele dziś ocalało, w pewnym czasie była odpowiedzią na niemiecki bauhaus. Bywało też, że z jednej strony Niemcy nazywali je « klein Paris », a z drugiej to właśnie tam wprowadzono celibat ... nauczycielek i w 1937r. palono książki, jak kiedyś na terenie Niemiec, jak kiedyś w Chinach. To na Górnym Śląsku spotkali się Ślązacy i Schlezierzy (śląscy Niemcy, jak pisze Biedzki), do nich dołączyli wykorzenieni polscy przesiedleńcy ze wschodu. Tak powstało miasto skrzyżowanych kultur, ważne na mapie Polski, cenne na mapie Europy. Świetna i konieczna lektura.

niedziela, 22 marca 2015

Chłopczyk z blogosfery



Proza życia po raz kolejny oddaliła mnie  dość znacznie od mojego wentyla, jakim jest ten blog, ale dziś powrócić tu musiałam, zwłaszcza po tym, co zdarzyło się wczoraj. Otóż poczytując od czasu do czasu blog o małym Leosiu ( trafiłam na niego przy okazji partycypacji w konkursie blog roku 2012, był wtedy w pierwszej 10. w naszej kategorii), wyczytałam, że Leorodzice nakręcili o swoim specyficznym życiu z synkiem i jego asystentem Panem Respiratorem film. Wczoraj ten film zobaczyłam w studyjnym, klimatycznym kinie, a na deser posłuchałam niezwykłej opowieści Leotaty o tym, jak film powstał. A jest to film szczególny. Będący udokumentowaniem sprzecznych emocji towarzyszących rodzicielstwu, zwłaszcza temu szpitalnemu – pełnemu lęku i radości,  zwątpienia i satysfakcji. Głównie to jednak znakomite uchwycenie bliskości nie tylko między dwojgiem ludzi w sytuacji, która jest dla związku papierkiem lakmusowym, ale także obrazem rodzicielstwa poruszającego się wzdłuż kruchej linii życia, w stanie nieustannej gotowości z nastawieniem na normalność. Więcej o filmie piszą jego twórcy tutaj: http://www.leoblog.pl/film-nasza-klatwa/
     Polecam gorąco także rodzicom "nieszpitalnym", to znakomita lekcja jak żyć normalnie, gdy do normalności ciągle daleko.  

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Karabinem w pióro




Można człowieka zabić, ale nie zniszczy się pozostałych po nim idei, jego szlachetności i dystansu, który umożliwia obiektywny ogląd rzeczywistości. Piórem można wiele opisać i wiele zmienić. Można dużo stworzyć i dużo zniszczyć. Słowem i obrazem można zranić, ale zawsze pozostaje wtedy miejsce i czas na ripostę. Karabin działa w jedną stronę.