Spacerując z psem ma się wiele okazji do ogrodowych obserwacji i refleksji. Można spotkać przylegające do siebie ogrody oddzielone lub połączone roślinami. Można znaleźć sąsiedzkie płoty obustronnie czule oplecione wisterią, ale można też spotkać majestatyczną, ale rozdartą magnolię, rosnącą zbyt blisko płotu sąsiada, który widocznie kwietnego parasola nie lubi i po swojej stronie brutalnie się z nią rozprawił. Ta magnolia to bardzo stary i piękny okaz, najwyraźniej z dobrymi, przedwojennymi genami, widzę bowiem, że atak barbarzyńców dzielnie przetrwała, a swoje kwiaty jak uśmiech posłusznie kieruje ku oknom właściciela ogrodu, na którym ją posadzono. Czasem wiatr zwiewa jej opadłe płatki za nieżyczliwy dla niej płot przypominając o pozostałych na roślinie bliznach po brutalnym cięciu.
Znamienne jest też to, że na archiwalnych zdjęciach ogrodów, które mam przyjemność codziennie oglądać są rośliny, które miały cieszyć owocami, zachwycać kwiatami, ale przede wszystkim nie były ukryte przed światem i słońcem. Ostatnio ciągle trwa etap o(d)gradzania i tym samym likwidacji szlaków wytuptanych przez drobną zwierzynę - jeże np. Cmentarne tuje też jakoś nie chcą się wyprowadzić z ogrodów, a zasłonięte nimi kwiaty wzdychają do słońca.
Gdy byłam dzieckiem bardzo fascynowały mnie rośliny rosnące na ziemi niczyjej, niechcianej, zapomnianej lub odgradzającej teren, na którym rządzi człowiek od obszaru dzikiej flory czy też od granic ziemi przynależnej do innego człowieka. To właśnie tam, w obszarze roślin pozostawionych na wolności znaleźć można było najciekawsze bukietowe okazy. Dzisiaj niestety większość czasu spędzam w coraz bardziej zabetonowanej przestrzeni miasta, ale tym tym większą radość sprawia mi widok roślin, które wymknęły się spod kontroli człowieka. Niedawno znalazłam śliczne ogrodowe fiołki, które przecisnęły się między płytami chodnika w bardzo ruchliwym punkcie miasta. Nielegalni ogrodowi emigranci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz