Wróciłam niedawno z miasta na skrzyżowaniu
kultur, miasta « na styku wpływów Wschodu i Zachodu, Południa i Północy »,
jak piszą o Belgradzie przewodniki. Ponieważ powodem serbskiej eskapady była
konferencja, miasto zobaczyłam spod klosza, wedle trasy lotnisko-hotel-restauracja,
po drodze mignęła piękna cerkiew Św. Sawy (Hram Svetog Save), w tle szaro-bure
bunkrowate zabudowania, wśród nich, jakby przypadkiem spadły z innego świata, – pojedyncze
szklane biurowce. Nawadniane trawniki wokół nowoczesnych budowli i wyschnięte połacie
kukurydzy przed lotniskiem.
Wokół życzliwi ludzie i smaczna kuchnia przy skocznej, bałkańskiej
muzyce. Nad miastem jednak unosi się jakiś niepokój i trudna do określenia i
zdefiniowania niepewność, jak na zdjęciu poniżej
- przy wejściu do centrum handlowego, najpierw
w progu wita ochrona, a nalepka z przekreśloną bronią nie nastraja relaksacyjnie.
W samym mieście - imigrantów, których tam
miało być tak wielu, właśnie ze względu na położenie Serbii, jakoś nie
widziałam, pewnie poruszają się o innych porach, innymi trasami, odczuwa się
jednak, że są. I wygląda na to, że Europa bardziej się boi ich, niż oni obawiają
się niegościnnej Europy. Ufni, że otrzymają pomoc, pukają często do zamkniętych
drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz