Zamierzałam o tym napisać nieco
później, gdy już pewna będę, że znalazło się wyjście i sytuacja jest opanowana.
Piszę teraz, bo nastąpił niespodziewany zwrot akcji i tylko jakaś pozaziemska
ingerencja może tu chyba zaradzić. Ale od początku. Jakiś czas temu napisała do
mnie moja była studentka maila z prośbą o pomoc. Wydawało się, że pomóc mogę „od
ręki”, już nie raz sprowadzałam lekarstwa z innych krajów, nie raz wysyłałam je
tam, gdzie ich brakuje, tu jednak coś od początku szło nie tak. Pierwsza osoba,
która zaoferowała swą pomoc w kilku francuskich aptekach usłyszała :”jutro
najwcześniej, lek trzeba zamówić”, a człowiek był wszędzie przejazdem. Kolejna
osoba, też myszkując po Francji usłyszała to samo, też była tam na chwilę. To
napisałam do przyjaciół „stacjonarnych”, licząc się z tym, że doliczyć trzeba
będzie czas na wysyłkę kurierską lub pocztową. I dziś najpierw telefon z Paryża
: lek przepisany przez polskiego weterynarza jest lekiem niebezpiecznym i
zwykłemu śmiertelnikowi nie sprzedajemy, czyli co – mam tam wysłać zaufanego
weterynarza po zaprzysiężeniu, że leku sam nie skonsumuje, tylko poda psu? Działamy
dalej. Parę godzin później telefon z Brukseli: składnik poszukiwanego przez nas
leku jest zabroniony w całej Belgii ( pytanie, czy w całej Europie? ). Szukamy,
mailujemy, dzwonimy. A tym czasem pies już trzeci tydzień nie chodzi. Od
tygodnia jego stan się pogarsza, zaczęło się od zwyrodnienia kręgosłupa, teraz
dołączają się inne objawy wynikające z bezruchu. Nie wiem już, jak dalej pomóc.
Dlatego piszę tu, wiem, że spora grupka psiarzy tu zagląda. Może macie jakiś
pomysł? Lek nazywa się strinervene, (nie)dostępny we Francji.
poniedziałek, 24 lutego 2014
Historia, której się nie da opisać słowami Zniewolony. 12 Years a Slave.
Podobno dobre filmy poznaje się
też po tym, że publiczność niespiesznie opuszcza salę. Ten film, zdaniem
dystrybutorów, może oglądać młodzież od lat 15, na sali na szczęście średnia
wieku była zdecydowanie wyższa. Tytuł pozostawiono w dwujęzycznej kombinacji –
niby przetłumaczono, ale tak nie do końca. Zresztą ani polska wersja, ani
anglojęzyczna nie oddaje tytułem gęstości treści i emocji, jakie wnosi ten
film.
Wydawało mi się, że po lekturze
bardzo wielu publikacji poruszających kwestie kolonijnych konsekwencji
znieczuliłam się trochę na okrucieństwa w nich opisywane, zapomniałam jednak, że film przecież dodatkowo je
eksponuje oddziałując obrazem z ekranu, przed którym nie ma właściwie ucieczki,
nie można odwrócić kartki, wyjść też się niespecjalnie dało. Nosiłam ten film w
sobie, trawiłam i ciągle było mi z nim ciężko. Siedzę ostatnimi czasy sporo w
historiach kolonijnych, analizując różne konteksty polityki kolonijnej, a
handel ludźmi był i jest niestety jedną z wielu niechlubnych jej konsekwencji
wysuwającą się zdecydowanie ponad inne kwestie. A tego filmu jakoś nie mogłam przetrawić. Wreszcie wykrztusiłam z siebie. Może dlatego, że pojawiła się inna
historia, o której tu niebawem napiszę, ciągle licząc na pozytywny jej finał.
Subskrybuj:
Posty (Atom)