Bardzo intensywne wakacje
zakończyły się intensywnym powrotem do cywilizacji. Brak czasu na pisanie, na
czytanie też go niezbyt wiele. Zanim jednak wróciliśmy do „ciemnego miasta” –
tak bowiem przywitał nas nieoświetlony wieczorami Poznań, mieliśmy miły
przystanek w naszym leśnym zakątku, z niespodziankami oczywiście, żeby nie było
zbyt monotonnie. Wszystko zaczęło się od samochodowego psikusa. Auteczko
jechało i w zakręcie stanęło. Sprzęgło wpadło tam, skąd wystaje, hamulec przestał
działać, został pedał gazu. Poturlałam się zatem hamując silnikiem, aż auteczko
zatrzymało się i dalej nic. No to trójkąt, awaryjne i … rozglądam się wokół.
Zatrzymuje się przejeżdżające pierwsze auto, dwóch miłych Panów pyta, „co się stanęło”
i obiecują, że pomogą. Ściągają lokalnego mechanika z lawetą, a mnie podwożą do
miasteczka, bym załatwiła, com zamierzała, w razie kłopotów z transportem
powrotnym obiecują pomóc. W miasteczku, w zaprzyjaźnionej pizzerii, sprawdzam e-pocztę
i przy okazji, ku radości Złotowłosej, szukam sposobu powrotu lokalnym PKS-em.
PKS - y w naszym kierunku są „ino” 2 na dobę,
na szczęście ten wieczorny pojedzie za moment. No to czekamy na przystanku
konwersując ze starszym panem, który rano po emeryturę przyjechał i wrócić ma
czym dopiero wieczorem. Nadjeżdża nasz autobus, busik właściwie i jedzie prawie
do naszego lasu. Szczęśliwe, że na busika się załapałyśmy, nastawiamy się w
myślach na wieczorny marsz do naszego lasu. A tymczasem Pani Szoferka po busiku
się rozgląda, poza nami został 1 pasażer, który wysiada we wsi „docelowej”, więc
Pani Miła proponuje nam, że podrzuci nas do końca asfaltu, czyli prawie pod
nasz leśny domek. Tak oto rejsowy autobus turlał się po naszej wyboistej drodze
ku zdumieniu spacerowiczów, by ułatwić życie 2 pasażerkom. Potem była jeszcze
jedna miła niespodzianka – przyszedł sąsiad z zakupami prosto od gospodarza
i zostawił nam masło, serek, maślankę i jaja, na dzień następny zapowiadając rybki
z jeziora. Poczuliśmy się kulinarnie dopieszczeni, a fakt, że auteczko czas jakiś
u mechanika zostało, też wyszedł nam na zdrowie, bo rowery wykorzystane były
jak nigdy dotąd. Szkoda, że to nasze polskie lato ciągle takie zbyt krótkie,
ledwo się zaczęło truskawkami, już się kończy koralami jarzębin.