czwartek, 10 listopada 2011

Za brzeziną


Pomyślałam o niej, gdy jednemu z domowników zaczął dokuczać podziębiony pęcherz. Oskoła. Sok brzozowy. Kiedyś znalazłam go w ekomarkecie, ale etykieta na butelce niewiele mi powiedziała o tym, co takiego w brzozie, że warto pić jej sok. Poszperałam i znalazłam, (choć producent niewiele w tym pomógł, a szkoda, bo na stronie te brzozy tak szumią ...szkoda, że o niczym http://www.oskola.pl/index.php?pid=0&id=1).  Wyczytałam (m.in. tu: http://ekoprzewodnik.pl/blog/2011/03/20/oskola-zdrowy-sok-z-brzozy/), że witamin dużo, że na drogi oddechowe pomaga i na nerki, zwłaszcza te dociążone kamieniami, a przede wszystkim podnosi odporność.


Tę psychiczną pewnie też, bo brzoza to takie pozytywne drzewo. Jako dziecko lubiłam je rysować. Takie osiwiałe i kruche. Babcia powiadała, że do brzozy dobrze się czasem przytulić. Może wtedy łatwiej wsłuchać się w kojący szum jej delikatnych listeczków? Pamiętam, że wkurzały mnie brzozowe paprochy, które wplątywały się we włosy i wpadały do jedzenia. Ale to chyba jedyny mankament, jaki dostrzegam w brzozie. Dziadek twierdził, że " w brzózkach" rosną najlepsze grzyby, za obrazem, w sypialni babci była zawsze zasuszona brzozowa gałązka z procesji Bożego Ciała. Dla mnie, takiej wtedy bardzo małoletniej, przy tzw. brzezinie kończyła się granica dziecięcego wakacyjnego świata. Rowerkiem można było tylko do brzeziny, dalej - już tylko z kimś "starszym". Brzezina wyznaczała granicę bezpiecznego i znanego, dalej było "daleko". Dziś brzozowy lasek wydaje się prawie niewidoczną firanką między polami. Sporo go ubyło, a ja trochę urosłam ;).            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz