wtorek, 14 czerwca 2011

Jeżątka

Kochani, chyba wreszcie dojrzało, doleżakowało. Jak wino, które musi poczekać na właściwy sobie układ aromatu, koloru i smaku. Jednakże dopiero po otwarciu butelki okazuje się, czy czas leżakowania był odpowiedni. Otwieram. Przekonamy się, czy dobre. Koniec z pisaniem „do szuflady” i opóźnieniami w notowaniu refleksji, które, też jak wino, wietrzeją, gdy zbyt długo pozostawić je otwartym. Się postaram tym razem choć słów parę zatrzymać, może się  komuś przydadzą, do czegoś zainspirują, albo pokażą coś, czego się w pośpiechu nie zauważa. Na przykład jeże. Jakiś czas temu, wieczorem, spotkałam w moim miejskim przecież ogródku właśnie Pana Jeża, ale kiedy w ubiegłym tygodniu natknęłam się na stertę zaschłych zeszłorocznych liści w zagrabionym przecież kącie ogrodu to się okazało, że pod nią ukrywa się kilka kolczastych kuleczek. Obok zaraz wyrosła szurając Pani Jeżowa z zabawnym, takim bajkowym szpiczastym pyszczkiem zakończonym kuleczką. Zawołałam dzieci, przybiegły, ale jeżyki natychmiast przestały szeleścić i szurać, jakby zamarły ze strachu przed pożarciem przez potomstwo „człowieków”. Następnego dnia Jeżowa się przeniosła kawalek dalej, uzbierała inną kupkę z liści dla zmyłki dwunożnych ciekawskich. Damy im spokój, zaglądać pod liście barbarzyńsko nie będziemy, choć ciekawość zżera zwłaszcza moje dzieciaki i mnie samą też. Pewnie Jeżątka same się kiedyś zaprezentują w całej kolczastości, tak jak to robią ich rodzice, tylko pewności nie mam czy ciągle widzę Panią Jeżową czy też czasem Pana Jeża, a może razem doglądają potomstwa? Nie wiem, jak z tym u jeży, się dowiem, Wam powiem J. Tyle na dziś, tyle na początek. Pa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz