środa, 27 stycznia 2016

Jak nie pies, to kot



Nasza Yuma von Certoria zabiegiem ratującym życie utraciła właśnie resztki swojej wystawowej szlachetności. Z resztą, z naszego założenia, miała być opiekunką domowników, wystawowi rodzice tylko budzili w nas pewien wyrzut sumienia za marnowane geny, jakoś nie wyobrażałam sobie siebie z nią na wybiegu, ani tym bardziej w staraniach o tzw. dobre krycie. Nasza « niedźwiedzica » od zawsze była od  i do tulenia domowników i przyjaciół domu, ewentualnie od warczenia na tych, którzy nasz spokój zakłócają. Operacja się powiodła, dzisiejsza kontrola potwierdziła, że psiak jest w świetnej formie, na dodatek zachowuje się zawadiacko, brykając i zaczepiając do zabawy jak za dawnych szczenięcych lat.  
Kociak natomiast zaczął biegać z pęcherzem, niemal jak w przysłowiu, tylko że siusia jakoś dziwnie. Znów wet, leki i zagadka, gdzie przyczyna prawdziwa kocich dolegliwości. Być może kamienie nerkowe, być może coś innego. Nadal nie wiemy, a wyniki nieciekawe.
Jeszcze jeż całkiem dobrze się ma, choć niekiedy z zimna się trzęsie, gdy spod lampy grzewczej wylezie prosto na szklaną taflę terrarium, rozgrzebie trociny i tam zaśnie. Łapki ma wtedy takie zimniuteńkie, więc ląduje na ... termoforze, po czym, już rozgrzany, tradycyjnie zaczyna mieć nas w nosie, tym jego szpiczastym i pomarszczonym jakby lat miał więcej niż cała reszta jeża.     
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że te zwierzaki jakoś nawzajem wyczuwają, kiedy z którymś z nich jest coś nie tak – są wtedy dla siebie jakieś bardziej wyrozumiałe i jakby pocieszające się nawzajem. Jakby empatii miały więcej niż niektórzy ludzie.    


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz